W domu moich rodziców stały regaly wypełnione książkami. Wychowałam się w ustroju, w którym brakowało wszystkiego, a książki były towarem wybitnie deficytowym i każdy, kto miał znajomego pracującego w księgarni, sam siebie zaliczał do szczęściarzy.
Bo książki były wtedy modne, serio. Czytało się namiętnie i często, książkami wymieniały się całe klasy. Zdarzało się, że do dyspozycji był tylko jeden egzemplarz, który wędrował z rąk do rąk, albo raczej z jednego domu do drugiego i czytany był to do jednej, to do drugiej poduszki. Późno w noc. A do szkoły szło się z czerwonymi od niewyspania oczami.
To było w liceum, czytalismy wtedy „Kobietę z wydm”, Pogodę dla bogaczy” „Mistrza i Małgorzatę” i „Podróż „, ale kiedy miałam dziesięć lat, tata kupił mi, a raczej zdobył spod lady dwie książki. Pamiętam do dziś. „Przez różową szybkę” Ewy Szelburg Zarembiny i przepiękne, zbiorowe wydanie baśni Andersena.
Baśnie były tą częścią dzieciństwa, które karmiło się moją wyobraźnią. Godzinami potrafiłam wędrować z małą Gerdą przez bezkresne śniegi Laponii w poszukiwaniu Kaja, po to,żeby odnaleźć go z zimnym jak sopel lodu sercem w pałacu bezlitosnej Królowej Śniegu.
To zatapianie się w powieściach, opowiadaniach, ale i filmach, których fabuła umieszczona była w scenerii lodowca, pozostało mi do dziś. Bo kiedy byłam już dorosła, jedną z moich ulubionych książek stała się „Noc bez brzasku”, genialny thriller Alistaira McLeana, z fabułą umieszczoną na lodowcu Grenlandii.
I właśnie o lodowcu i jego skarbach ma być ta opowieść.
Tyle że nie grenlandzkim, a szwajcarskim.
Więc na sekundkę wrócę do Andersena i baśni o tajemniczej Królowej Lodu, zamieszkującej głębiny jeziora, położonego u stóp jednego w wielu majestatycznych szczytów Alp.
Woda w tym jeziorze była zimna jak lód, bo na jego dnie mieścił się lodowy pałac Królowej, nieszczęśliwie zakochanej w młodym pasterzu z okolicy.
Chłopak, odważny i zwinny jak gazela, każdego dnia wspinał się na szczyty i omijał niebezpieczne pułapki, po czym wracał do domu i kładł się spać, kołysany szumem wiatru wiejącym pośród gór, które kochał. W szumie wiatru kryła się tęsknota Królowej Lodu. Zakochanej w młodym pasterzu bez pamięci i bez wzajemności rzecz jasna, bo chłopak nie miał pojęcia o tym, że jest obiektem westchnień Pani z Lodowca.
Za to zakochany był z wzajemnością w dziewczynie z sąsiedztwa. że planowany był ślub, a potem długie i szczęśliwe życie.
Co z tego wyszło?
Nic dobrego.
Dzień przed tym, kiedy młodzi mieli powiedzieć sakramentalne „Tak” w małym wiejskim kościółku, chłopak wypłynął łódką na jezioro, na dnie którego znajdował się pałac Lodowej Królowej.
Ona tylko na to czekała. Dmuchnęła, rozszalał się wiatr, łódka wywróciła się i wreszcie, wreszcie młody pasterz znalazł się w objęciach tej, która go od lat pragnęła. Legenda głosiła, a może ja sobie to jako dziecko wyobrażałam, że zahipnotyzowały chłopaka przepiękne lodowe oczy Królowej, w barwie najczystszego, drogocennego bursztynu.
Oczywiście młoda narzeczona wylała całe jezioro łez, ale chłopaka nigdy nie odnaleziono. Do brzegu przypłynęła tylko samotna łódka. Ślubu nie było.
Piękna legenda wróciła dzisiaj niejako w szczątkowej wersji. Oczywiście nikt nie wspomina w niej o baśni pana Christiana, nikt też nie pamięta łez młodej dziewczyny i nikt nie zastanawia się czy młody pastrz znalazł szczęście w ramionach Lodowej Królowej.
Może to tylko fantazja blogerki, może, może…
W każdym razie do pracy zabrali się naukowcy i jak to oni, nie było mowy o poezji ani baśni, za to są konkretne rezultaty. Skorzystać może z nich niejedna pani, która chce pięknie wyglądać.
Naukowcy bowiem, wyobraź sobie, spod szwajcarskiego lodowca wydobyli bakterię, która może przetrwać w bardzo niskich temperaturach i rosnąć w temperaturach bliskich zamarzaniu.
Ta bakteria, aby przetrwać, musi wytwarzać bardzo duże ilości kwasu bursztynowego. No i naukowcy przenieśli te bakterie do laboratorium i przy pomocy chemicznych czarów marów rozmnożyli.
Co się okazało?
kwas bursztynowy jest niesamowity !
bo:
dotlenia komórki skóry,
poprawia jędrność i elastyczność,
rozjaśnia cerę, pomaga ujednolicić jej koloryt,
zmniejsza przebarwienia i pomaga zapobiegać nowym,
wzmacnia naskórek,
zmniejsza szorstkość skóry i głębokość zmarszczek,
a przede wszystkim jest niesamowicie silnym antyoksydantem, spowalniającym starzenie !
Cudownie działa na skórę naczynkową, wrażliwa, trądzikową i dojrzałą. Jest po prosty genialny.
Oczywiście, nie myl proszę bursztynu z kwasem bursztynowym, choć ten pierwszy też ma nieocenione zalety, ale kwas bursztynowy to zupełnie coś innego. Tworzy się w ekstremalnych warunkach, w lodowcu, a przyznasz, że to co potrafi, sprawia, że jest the best.
Do tej pory wykorzystywany był wyłącznie w warunkach medycyny estetycznej, i to w zabiegach inwazyjnych, a teraz jest już obecny w kremach serii ” Złoto Lodowca” mojej ulubionej marki Ava Laboratorium.
Seria składa się z kremu na dzień i na noc, serum i kremu pod oczy. Oprócz głownego aktora, czyli kwasu bursztynowego, są tam też między innymi drogocenne olejki i hydrolat neroli z kwiatów gorzkiej pomarańczy.
Kosmetyki powstały z surowców naturalnych, są przyjazne dla wegan i posiadają certyfikat ekologiczny.
No i popatrz: czy drogi Pan Christian pomyślałby o takim zakończeniu swojej baśni?
Pozdrawiam, trochę już jesiennie
Twoja Greenelka
Możesz wesprzeć to, co robię, tutaj :