Nie byłam wyjątkiem, (przecież takie już nasze poplątane losy), że wiele lat spędziłam na emigracji w Niemczech.
I wreszcie wróciłam do Polski.
Często spotykam się z pytaniem, dlaczego właściwie się na to zdecydowałam.
Za pytaniem zaś podąża uwaga, że z pewnością była to decyzja niełatwa. No bo przecież jak to, w Niemczech życie jest łatwiejsze, więcej się zarabia i w ogóle.
I tu wszystkich, którzy tak myślą, muszę rozczarować. Decyzja o powrocie była prosta i łatwa, a do tego nigdy jej nie żałowałam. Do Polski wróciłam , bo po prostu bardzo za Nią tęskniłam.
Oczywiście, że niektóre rzeczy były na mojej emigracji prostsze, ale to w życiu nie wszystko.
Wiele osób ma dziwne kompleksy wobec Niemiec i często właśnie z takim podejściem spotykałam się wśród Polonii.
Mój syn miał kolegów, o których, gdybym ich nie zapytała, nie wiedziałabym, że są Polakami.
Że mają polskich rodziców, noszą polskie nazwiska. Bo oni już nie mówili po polsku. W domu ? A, w domu też mówimy po niemiecku proszę pani.
Poczucie niższości? Chyba tak. Chęć dorównania? W czym?
Całkowite zaparcie się korzeni, na własne życzenie, nie spotykane wśród innych nacji.
Bo przecież nie ma tego wśród Turków, Włochów, Francuzów, nie mówiąc o Amerykanach, którzy mają to głęboko, że Niemcy ich bez przerwy krytykują. Ale tu z kolei jest inny problem. Bo w konstelacji niemiecko – amerykańskiej to Niemcy mają poczucie niższości, choć udają, że jest inaczej.
No dobra, to takie moje refleksje,
Ale jak do tego ma się niemiecki mąż?
No ma się i to bardzo, bo po różnych, mniej lub bardziej wyboistych ścieżkach mojego pogmatwanego życia, znalazłam szczęście właśnie przy boku Niemca.
Ale to było dopiero potem.
Bo najpierw ten mój przyszły niemiecki mąż bardzo długo starał się, żebym w ogóle na niego spojrzała. Cały długi rok się starał, więc widzicie, że raczej należał do gatunku wytrwałych, co w dzisiejszych ” chcę mieć to natychmiast czasach” samo w sobie było wartością dodatnią.
I nawet, kiedy już spotykaliśmy się, wciąż nie sądziłam, że właśnie z nim zwiążę się na zawsze.
Nie tylko tak się stało, ale, co jeszcze trudniej niektórym sobie wyobrazić, ten niemiecki mąż z wielką ochotą postanowił wskoczyć na głęboką wodę bez najmniejszych umiejętności pływania.
Krótko mówiąc, wrócił ze mną do Polski.
To znaczy ja wróciłam, a on wybrał sobie Polskę na swoją nową ojczyznę. Razem z nim zrobił to Francuz, ale tylko kawałek. Właściwiej byłoby powiedzieć, że połowa. Bo mój niemiecki mąż też został dotknięty drapieżnym pazurem historii.
Jako końcowy efekt różnych zawirowań miał matkę Niemkę, ale ojca Francuza.
Mąż całe swoje życie spędził w Niemczech i dlatego więcej w nim Niemca.
Po latach życia z nim pod jednym dachem , wiem, że gdyby z kolei nie miał w sobie tej połowy krwi francuskiej, chyba nie wszystko byłoby takie jak jest. Bo za bardzo różnilibyśmy się.
Ja – spontaniczność i takie trochę życie na wariata.
Z kolei Niemiec to dokładność i planowanie wszystkiego od A do Z.
Jednak geny francuskiego ojca, sprawiły,że jest w moim mężu pewna doza luzu i gotowości na spontaniczne przygody, a to lubię.
I chyba właśnie dlatego zdecydował się przyjechać ze mną do Polski.
Niemiecki mąż i kawałek Francuza w Polsce.
Razem daje to super mieszankę, z którą nie można się nudzić.
Niemiecko – francuski mąż, in punkto Polska całkiem zielony nie był, bo zanim zapuścił ze mną tutaj korzenie, często przyjeżdżałiśmy do mojego rodzinnego Poznania.
Jednak jego odwaga poszła dalej. Aż na podkarpacką wieś, gdzie jak to się poetycko mówi : psy d….i szczekają.
Nie odstraszył go też stary dom, który kupiliśmy, wręcz przeciwnie, sam się w nim zakochał, nie spodziewając się konsekwencji. Gdyby był w 100 % Niemcem, chyba by się na to nie porwał. Rozpisałby w kajeciku wszystkie plusy i minusy i te drugie wyraźnie przeważałyby.
„Das ist idiotisch und sinnlos” powiedziałby niemiecki mąż. Czyli : to jest głupie i bez sensu.
Ale coż, zagrała w nim Marsylianka i u notariusza w małym miasteczku na południu Polski podpisaliśmy umowę kupna domu razem z remontem, powtarzając ulubione słowa Heni, bohaterki książki.
Zadowoleni to mało, szczęśliwi jak dzieci wkroczyliśmy z kluczami do sieni naszego refugium i zaczęłiśmy nieodłączny remont, towarzyszący nam przez kilka lat.
Remont nadszarpnął nerwy i serce niemieckiego męża z kawałkiem francuskiej duszy, który w efekcie wylądował z ciężkim zawałem w szpitalu.
Tu jego miłość do Polski weszła na wyższe poziomy, a to za sprawą cudownych młodych lekarzy, z którymi każdego dnia żartował w swojej łamanej polszczyźnie. Ale nie tylko. On im prawił ciągłe komplementy !
Cieszyłam się. Po pierwsze, bo te komplementy były naprawdę zasłużone, po drugie, bo przecież mogłoby być inaczej, mógłby zderzyć się z arogancją, tą odpychającą postawą, jaka cechuje niestety dużą część personelu medycznego.
Pobyt w centrum hemodynamiki w Sanoku był więc jedną wielką przyjemnością dla niemiecko – francuskiego męża. Jeszcze milsze były tygodnie w sanatorium. Tak sobie myśłę, że on sam wtedy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, bo Bogiem a prawdą, był bliski końca.
” Er war kurz davor, ein Loeffel abzugeben.”
Takie fajne określenie tego, czego nikt nie uniknie. Po polsku : był krótko przed tym ,żeby odłożyć łyżeczkę. czyli umrzeć.
Nawet nie chce mi się opowiadać, ile strachu się wtedy najadłam. Jeśli ktoś miał podobne doświadczenia , wie o czym mowię. Jeśłi nie, nie życzę.
Cała sprawa miała jednak jedną, dobrą stronę. Niemiecko – francuski mąż pożegnał się na zawsze z papierosami. A kopcił jak komin.
Remont, który wykończył męża, zakończył się, ale jak to każdy remont, niedługo powinien zacząć się od nowa, bo mieszkamy już na podkarpackiej wsi ładne kilka lat. Ściany w naszym domku pod lasem, poszarzały, przydałyby się nowe tapety, nie zawadziłby też porządny płot.
Kilka razy zakwitły owocowe drzewa w ogrodzie, niezliczoną ilość razy zanurzałam się w malinowym raju, kaleczyłam nogi w chaszczach jeżyn i podziwiałam smukłe łanie biegające między drzewami za naszym domem.
Niemiecko – francuski mąż stał się bogatszy o kawałek polskiego serca, które uratowali mu lekarze w miasteczku nad Sanem. Teraz jest taki pachtworkowy, już nie Niemiec, nie Francuz, ale trzy w jednym.
” Ich liebe Polen und ich fuehle mich hier fantastisch” powtarza wszystkim naszym polskim znajomym.
czyli ” kocham Polskę i czuję się tutaj fantastycznie” Myślę sobie, że to o wiele wiecej warte niż puste, nic nie znaczące słowa polityków o przyjaźni i tym podobne bzdury.
Żyjemy więc sobie w spokoju, z dala od zgiełku wielkiego miasta, które było naszą codziennością wiele lat i właściwie nie wyobrażam sobie, że kiedyś było inaczej.
Niemiecki mąż zadomowił się w swojej nowej ojczyźnie i nigdy nie żałował decyzji o przyjeździe tutaj. Wgryzł się w to nasze polskie życie i chętnie prostuje błędne, często niesprawiedliwe opinie, jakie mają jego rodacy o nas.
Jest bardzo dobrym ambasadorem Polski i w dodatku pracuje za darmo.
Ale : „in der Suppe ist ein Haar ” czyli w zupie jest włos. Po naszemu: wrzucę trochę dziegciu do beczki.
Bo niemiecko – francuskiemu mężowi podoba się w Polsce PRAWIE wszystko.
Jedzenie? Polska kuchnia, tłusta, ale smaczna, jest dla niego rajem na ziemi.
Zwolennik ziemniaków i pierogów, może godzinami rozpływać się nad talerzem żurku albo rosołu. Nasz schabowy jest dla niego niedoścignionym wzorem kulinarnego kunsztu, co mnie, fana zdrowego żywienia niepomiernie smuci.
No, ale z drugiej strony cieszy, bo wiadomo: radość że nasze polskie jest dobre.
Jest tylko kilka rzeczy, które mojego niemieckiego męża, z duszą teraz już prawie polską, drażnią. Niewiele tego, ale jest. Przelecę się tylko pobieżnie, sorry, ale lepiej pławić się w pozytywach.
Pierwsze to chaotyczne parkowanie przed sklepami.
To nasza polska specjalność i nie wiem, może Włoch czy Hiszpan przyjąłby to ze wzruszeniem ramion, ale w moim mężu w takich chwilach włącza się niemiecki Ordnung i za każdym razem klnie jak szewc.
Drugie co go może nie drażni, ale boli, to częste, bardzo złe traktowanie zwierząt.
To psy na łańcuchach na polskich wsiach, to koty wałęsające się po ulicach i porozjeżdżane na placek. Serce mojego męża krwawi. Ale moje też. Logisch.
Trzecie to niesłowność .
Jego niemiecka część duszy nie może pogodzić się z tym, iż ktoś mówi, że przyjdzie do nas tego i tego dnia wieczorem i oczywiście nie zjawia się.
Przy czym nie uznaje za stosowne zadzwonić, przeprosić, po prostu nie przychodzi i tyle. Róbcie sobie co chcecie, myślcie co chcecie. Zjawię się u was innego dnia. Kiedy ? Nie wiem.
W sumie mało jest tych niesympatycznych stron, nicht wahr? ( nieprawdaż)
Zum Schluss : liebe Gruesse, viel Spass im Leben und nur sonnige Tage von dem deutschen Mann mit schon ( fast) polnischen Herz !
Na koniec : serdeczne pozdrowienia, dużo radości i tylko słonecznych dni od niemieckiego faceta z ( prawie ) polskim sercem !
Dołączam się do pozdrowień – Greenelka
I
Piękna historia 🙂 Sądzę, że ta domieszka francuskiej krwi ma duże znaczenie.
Swoją drogą stare domy są piękne lecz podstępne. Mamy taki na podsieradzkiej wsi. Tak prawdziwa wsiowa wieś. Sporo znajomych kupiło tam domy, kiedy jeszcze było to dość tanie. I niestety, wielu właścicieli nie przeżyło remontów. Mój ojciec skończył tylko z zawałem serca i miał dużo szczęścia.
Oj, masz racje oczywiście, gdyby tej domieszki nie było, raczej nic by z naszego związku na dłuższą mete nie wyszło… Co do starych domów, niestety masz rację. Nasz kosztował nas nerwy, mojego męża zdrowie i w dodatku nadaje się znowu do remontu, ale już patrze na to na luzie:)
🙂 o rany….ale historia! Cieszę się że znaleźliście spokojną przystań…
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy 🙂
Hallo Agnieszka, es ist alles so, wie meine Frau Agnieszka es beschrieben hat. Nur mein polnisch ist gegen „0”. Herzliche Grüsse:) 🙂 🙂
Romantyczna historia 🙂
Ale jak radzisz sobie z kuchnią, Ty wegetarianka, on mięsożerca?
Długich lat w szczęściu Wam życzę!
Joasiu, zgadzamy się, mam ten luksus, że Rene lubi gotować, zatem nie ma problemu, on je czasami to, co ja robię, bo przecież nie zawsze nawet dla mięsojadka nie musi byc mięso:) A jak nie, to sobie potrafi wspaniale ugotować sam:)
Dzieki za życzenia:)
Bardzo piękny post. Cudowna miłość Was połączyła, no i to się nazywa zakochany facet. :))) Z całego serc życzę Wam wielu naprawdę radosnych lat. Pozdrawiam serdecznie. :)))
Aga, dzięki serdeczne, pozdrowionka:)
Agnieszko, dawno nie czytałam tak pięknej i prawdziwej historii miłości. Jesteście wspaniałą parą. Niezależnie od narodowości człowiek zawsze musi być człowiekiem 🙂
Bożenko, dziękuje bardzo i na pewno przekażę te miłe słowa Rene:)
Jak miło się czytało Agnieszko Twoje opowiadanie. Taki mąż to gatunek wymarły, pozazdrościć tylko 🙂 Pozdrawiam Was serdecznie 🙂
Dorotko, dziekuję bardzo,gwoli sprawiedliwości musze dodac, że ten okaz trafił mi sie po innych, nieudanych próbach:)
podziwiam człowieka. trzeba sporej odwagi, żeby aż tak zmienić życie. a skoro tak niewiele wad dostrzegł w tubylcach, to musi być niezmiernie pobłażliwym człowiekiem. i niech go Polska pochłonie i nie wypuszcza jak najdłużej.
Oko, to ta druga połowa znad Loary sprawiła, że ma w sobie żyłkę ryzykanta i dobrze, bo inaczej nie bylibyśmy tutaj!!!
Najbardziej rozbawił mnie szok kulturowy, ale na pocieszenie … gdyby Twój mąż wyjechał do Włoch czy Hiszpanii to tam by się dopiero zdziwił. Ich podejście do tematu jest jeszcze bardziej „wyluzowane” Daleko od Rzeszowa mieszkasz ?
Rene lubi Włochów i Hiszpanów:) mieszkam obok Brzozowa, w Golcowej:)
Szczęściara ! 🙂 Piękna opowieść i niech dalej trwa … oby żyli długo i szczęśliwie . Pozdrawiam 🙂
Dzięki, postaramy się 🙂
Yolanthe, dziekujemy:)
Jak żyła mama jeździłam z nią do koleżanki do Humnisk 🙂 jakieś 20 km.
No to jesteśmy sąsiadkami 🙂
Przepiękny tekst bo i historia przepiękna.
Życzę Wam dużo szczęścia i radości w życiu…
Stokrotko, dziękuję 🙂
niezupełnie – nas dzieli prawie 50 km 🙂 ale jak będziesz w okolicach Rzeszowa to krzycz 🙂 wybierzemy się na kawę
Jasne:)
Fajnie napisałaś, z pewnością jest między wami chemia. A mąż pracujący za darmo czyli, jak to się teraz mówi „dla idei” idealnie się u nas odnalazł. Pozdrawiam was oboje cieplutko 🙂
dzięki , pozdrawiam 🙂
Piękna historia. Romantyczna bardzo. Życzę Wam dużo szczęścia!!!! Zawsze bądźcie razem. Gratuluję z całego serca. A ja zawsze chcialam do Angli lecieć i tam zostać. Piękny kraj i język. Ściskam Cię mocno Agnieszko.
Dziękuję Kasiu, a ja widzisz cieszę się, że jestem w Polsce, dokładnie tu.
Pozdrowienia cieplutkie:)