Perfumy, czyli podróż retro w różowych rękawiczkach
Ach, wzięło mnie na wspomnienia.
Lata osiemdziesiąte i kosmetyki, a wśród nich perfumy. Artykuł absolutnie luksusowy. Kto to pamięta, wie, o czym mówię.
Do dzisiaj mam przed oczyma moją mamę jak przychodzi z pracy i z radością i dumą wyciąga z torby śmietankę (właśnie nie mleczko tylko śmietankę!) do mycia twarzy. Jedną, oczywiście, bo więcej na łebka nie sprzedawali.
No i zmywałyśmy tą śmietanką twarz z socjalistycznego brudu wspólnie z mamą, chociaż każda z nas miała inną skórę. Śmietanka była ohydnie tłusta i robiły się po niej pryszcze. Naturalnie nic nie zmywała, mowy nie ma.
Nie było też eleganckich wacików, jedynie wata, o ile wystało się taką w kolejce. Wchodziło to do oczu razem ze śmietanką i na końcu trzeba było jeszcze parzyć rumianek, jeśli nie miało się ochoty iść do okulisty.
Potem trzeba było wklepać w twarz jakiś krem. Boże, krem? A skąd? Jeśli już, to tylko jeden rodzaj, jeśli oczywiście udało się jakiś zdobyć. Dla cery tłustej, młodej , starej, suchej wszystko jedno. Brało się taki jaki rzucili. Ale najczęściej nie było żadnego.
Jeśli jednak spotkało kogoś niebotyczne szczęście, czytaj polowanie było udane, stało sobie w łazience blaszane niebieskie pudełko Nivea (uwaga: nie mylić ze ślicznymi wizerunkowo produktami dzisiejszej Nivei).
A na przykład taki zbytek i luksus pur jakim były perfumy?
Pamiętam trzy:
„Masumi Coty” absolutny szczyt rozpusty.
Dziewczyna, która była szczęśliwą posiadaczką tego cuda, stawała się automatycznie obiektem zazdrości w całej okolicy. Iść na prywatkę i pachnieć Masumi, powiem szczerze, że jeden jedyny raz udało mi się.
Koleżanka miała znajomą, której znajoma miała kuzynkę, która pracowała w drogerii.
Co prawda przeważnie pustki świeciły tam nieustanne i kuzynka spędzała czas, doprowadzając metalowym pilnikiem swoje paznokcie do absolutnej perfekcji.
Niekiedy jednak przyjeżdżał towar i wtedy właśnie , na te kilka godzin, kuzynka stawała się gwiazdą i gorącym obiektem pożądania dla wszystkich znajomych pań i panów. Panów też, ponieważ w epoce powszechnego dobrobytu brakowało wszystkiego, nawet żyletek Polsilver, a nasi panowie nie chcieli chodzić po ulicach jak neandertalczycy.
Wracając do kuzynki.
Była bardzo miła i dla znajomych odkładała to co zamówili. Ale nie każdy miał takie szczęście.
Funkcjonował handel zamienny.
Na przykład pani Lodzia z mięsnego mogła liczyć na większą wspaniałomyślność kuzynki.
Nieco niżej w hierarchii ważnych znajomych stała pani Hania ze spożywczego, ale znowu bardzo pożądana była osoba pana Władka z kiosku Ruchu, Pan Władek dysponował bronią bardzo potężną, czyli papierosami, które regularnie przychodziły na jego ręce i natychmiast znikały pod ladą , czekając spokojnie na panią Lodzię, panią Hanię i kuzynkę od Masumi.
No a my, zwykli przeżuwacze chleba naszego powszedniego? Co pozostawało nam, jeśli nie mieliśmy znajomych w takich strategicznych dla naszego życia przybytkach?
Były dwa wyjścia: albo nastawianie uszu czy gdzieś czegoś nie rzucili,(to ulubiony zwrot tamtych czasów) i bieg z wywieszonym językiem do sklepu, gdzie działy się dantejskie sceny, albo obejście się smakiem.
Wracając do perfum.
Oprócz Masumi była jeszcze
„Pani Walewska”
O nie do wytrzymania, słodkim i dusznym, ciężkim zapachu
oraz
„ Zielone jabłuszko”
To ostatnie było bardzo modne wśród moich koleżanek. Właściwie wszystkie w pewnym okresie pachniałyśmy jak jabłuszko.
I to w zasadzie wszystko.
Jeśli ktoś miał szczęście i wyjeżdżał za granicę na zgniły totalnie Zachód, to był wielki miś i wszyscy mu zazdrościli.
Sama miałam w rodzinie kuzynkę, która regularnie podróżowała do „reakcjonistycznych” Niemiec Zachodnich ( były takie, w przeciwieństwie do pokojowych Niemiec Wschodnich, naszych wiernych przyjaciół) i przywoziła stamtąd rzeczy, na widok których oczy nam wszystkim z orbit wychodziły.
Pamiętam jak zjawiała się na rodzinnych spędach i zadawała szyku na przykład puchatym różowym szalem zarzuconym niedbale na ramiona, a w rękach trzymała dobrane kolorystycznie rękawiczki. Do tego piękna wełniana spódnica w różowo-czarno-szarą kratę i żakiet.Pachniała naturalnie nie jakąś tam Panią Walewską, ale najprawdziwszym Chanel nr 5.
Nie zapomnę smutku i zazdrości, które mnie ogarniały, kiedy ją widziałam.
Tak bardzo usiłowałam być modna w uszytej przez moją mamę spódnicy, nawet fajnej, ale co z tego, skoro materiał był do bani totalnie. W efekcie stałam z boku i w ogóle nikt na mnie nie zwracał uwagi. Kuzynka była niekwestionowaną gwiazdą wieczoru. Mogłam na rzęsach stanąć i tak bym jej nie dorównała.
W końcu sama wyjechałam na upragniony Zachód i jedną z pierwszych rzeczy, które tam zrobiłam, była całkowita zmiana garderoby.
Różowych rękawiczek co prawda nie kupiłam, bo nie cierpię tego koloru, ale śliczne czerwone, a do tego niesamowity dżinsowy płaszcz podbity białym futerkiem. Nie zapomnę go do końca życia.
To już jednak osobna historia.
Pozdrawiam – Agnieszka
Na pewno zainteresuje Cię też to:
https://greenelka.pl/tata-i-maslo-w-sloiku/
Nic już nie pachnie tak jak pachniało Masumi… albo niebieskie mydełko Fa ? Przyznaj Agnieszko sama. Mydełek Fa teraz leży tysiące na Polkach marketów ale nie pachną już jak te zakupione w Pewexie.
Oczywiście Gabrysiu, bo to był zapach LUKSUSU…
[…] Na pewno zainteresuje Cię też to:https://greenelka.pl/perfumy-albo-podroz-retro-w-rozowych-rekawiczkach/ […]
Kochana, moja teściowa pracowała w domach towarowych centrum – ona była zawsze pożądaną osobą bo dawała znać jak mieli rzucić pralke, telewizor czy inne zwykłe rzeczy. Szczęśliwcy rewanżowali się rzeczami na kartki. Gdy już zupelnie w innych czasach teściowa się przeprowadzała do bloków, w zakurzonych kątach odnajowały się jeszcze produkty z dawnych czasów. Nawet wódka Vistula, która coś niecoś wyparowała…
Oj tak , tak było:) Ale Vistuli nie pamiętam, zabij , no nie pamiętam:)