Lifestyle

Kasjopeja 2.0, czyli spojrzenie Anieli

Długo zastanawiałam się nad wyborem papeterii. Jeszcze dłużej nad tym, czy wysłać ten list. Bo w końcu, co mnie z nimi łączyło?

Kilka lat, przesiedzianych w jednej sali klasowej, niewiele mało znaczących słów.

Ale był jeszcze ten dzień. Piękny, wiosenny dzień. Przeżyliśmy go inaczej. Ja i oni. I oni może zapomnieli. Może był dla nich jednym z wielu, o których nie chcieli pamiętać. W przeciwieństwie do mnie.

Dlatego wybrałam najpiękniejszy, ręcznie czerpany, biały papier, do tego kopertę i podeszłam do kasy.

Kasjopeja nie lubi bajek

Nigdy nie przemawiała do mnie historia  Małego Księcia. Uważałam ją za ckliwą i śmieszną. No i po prostu głupią.

Moja mama czytała mi ją co wieczór, kiedy byłam mała i sama prawie przy tym płakała.

kasjopeja 2.0

Patrzyłam na nią i nie rozumiałam jej emocji. Mały książę ze swoją sentymentalną miłością do jednej róży, podczas, kiedy świat był pełen innych, o wiele piękniejszych. I myślałam sobie, że ja nigdy bym nie wróciła na jego miejscu.

No, ale głupich nie sieją, sami rosną.

Kasjopeja i Prus

Na mamę byłam zła niezależnie od jej sentymentalnych upodobań.

Przede wszystkim za imię, którym postanowiła mnie unieszczęśliwić.

Aniela.

Boże mój, co ona sobie przy tym myślała! Imię staroświeckie i beznadziejnie po prostu brzydkie. Tak, zawsze miałam o to do mojej matki żal.

Kiedy w klasie przerabialiśmy Prusa, czułam jak się ze mnie podśmiewają.

Nikt co prawda tego nie powiedział na głos, ale ja to czułam. Pamiętam, że przyszłam wtedy do domu i zrobiłam karczemną awanturę. Z kolei mama nie rozumiała o co mi chodzi.

– Ależ dziecko, ależ dziecko – powtarzała i ocierała łzy haftowaną chusteczką.

Tak, bo moja mama była prawdziwą damą. Naprawdę. Nigdy nie byłam taka jak ona. Chociaż denerwowała mnie bez umiaru, w duszy ją podziwiałam. Należała do osób, które mogłyby wciągnąć na siebie worek od ziemniaków i mimo tego wyglądać elegancko.

Kiedyś podsłuchałam rozmowę dwóch moich ciotek.

– Aniela nigdy nie będzie jak nasza kochana Zosia. Nigdy nie będzie mieć tej klasy. To takie pospolite stworzenie.- kiwały głowami  ze zdumieniem nad przewrotnością losu.

To był moment, który wszystko zmienił w moim życiu.

Często zastanawiałam się, czy wydarzenia potoczyłyby się inaczej, gdybym wtedy, tego jesiennego, paskudnego ranka nie była świadkiem ploteczek dwóch cioteczek.

Rzecz jasna, znienawidziłam je obydwie raz na zawsze.

Moja biedna mama nie mogła zrozumieć, dlaczego, kiedy nas odwiedzały, znikała cukierniczka i nijak nie można było jej znaleźć. No i co z tego – myślałam. I tak są dostatecznie tłuste. Gorzka herbata im nie zaszkodzi.

Kasjopeja i niewinne żarciki

Czasami mimochodem rzucona uwaga, że dzisiaj nie nosi się takich kapeluszy, bo bardzo postarzają i miły uśmieszek w stronę jednej z ciotek, słynącej z częstych wizyt u modystki.

Albo podpowiedź jakich kolorów pomadki nie używa się od pewnego wieku.

A wiedziałam coś na ten temat, bo stałam się ekspertem w sprawach mody. Od dnia, w którym usłyszałam, że nigdy nie będę damą, zgłębiałam wszystkie tajniki makijażu, skwapliwie studiowałam najnowsze trendy w modzie, bo myślałam, że w końcu nadejdzie chwila, w której wszystkim pokażę.

Co? Tego tak dokładnie sama nie wiedziałam, ale jedno stało się jasne. Nikt nigdy nie będzie mówić o mnie takich rzeczy, jak dwie siostry mojej mamy.

Kasjopeja na szkolnym podwórku

Drugim problemem była klasa, do której chodziłam.

Oni wszyscy byli tacy zwykli!

kasjopeja 2.0

Często rechotali jak młode źrebaki, wybiegali na szkolne podwórko, zbijali się w małe grupki i coś tam sobie opowiadali z przejęciem. Jurek poszedł na kawę z Aśką, a  Daniel próbował umówić się z Natalią. Co nieco słyszałam, kiedy przechodziłam obok. Nie, wcale nie chciałam uczestniczyć w tych ich głupich rozmowach.

Tylko przechodziłam. Zawsze z książką. Czasami czytałam, czasami tylko udawałam.

Zresztą, oni i tak mnie nigdy nie zapraszali.

I za to też ich nie lubiłam. Byliśmy oddaleni od siebie. Jak na tych planetach, o których opowiadał Mały Książę. Tyle, że oni byli plejadą , a ja krążyłam miliony lat świetlnych dalej.

Nie, żeby mnie to bolało, ale jednak zawsze być samą, to też niefajnie.

Chłopcom się podobałam, to wiem. Oglądali się za mną, kiedy przechodziłam, czułam ich spojrzenia na plecach, ale nigdy  żaden z nich nie zaproponował mi randki.

Druga sprawa, że i ja nie próbowałam się do nich wszystkich zbliżyć. Uważałam ich za głupich, na pewno głupszych ode mnie.

Im dłużej to wszystko trwało, tym bardziej stabilizowała się sytuacja. I w którymś momencie zauważyłam, że oni wszyscy mnie rzeczywiście już nie potrzebują. Nikt się mną nie przejmował.

Kasjopeja w czwartek

Dlatego to zrobiłam.

Musiałam wyładować swój gniew. Ukarać ich za to, że byli tacy beztroscy. Że mieli swoje życia, że śmiali się i płakali razem. Że kiedy się kłócili, to potem godzili się i szli razem do kawiarni, albo na dyskotekę.

Ze mną nikt się nie musiał godzić, bo i nikt się ze mną nie kłócił.

kasjopeja 2.0

Więc tego ranka, to był czwartek, nie zapomnę tego nigdy, kiedy podszedł do mnie Jacek i powiedział, że w poniedziałek cała klasa solidarnie idzie na wagary, od razu wiedziałam co zrobię.

Nie ukrywam, że bardzo zdziwiłam się, że oni mi o tym powiedzieli. Nie wiem i nigdy się nie dowiedziałam, co nimi kierowało.

Ale wiem, że wtedy, w ten wiosenny czwartek popełniłam największy błąd mojego życia.

Mimo tego zrobiłam to. Zrobiłam to. Do diabła, zrobiłam to!

Po nieprzespanej nocy z niedzieli na poniedziałek, z której pół przepłakałam w poduszkę, zjawiłam się jak gdyby nigdy nic w szkole. Weszłam do klasy i czekałam na nauczyciela fizyki. Bo pierwszą lekcją w poniedziałek była właśnie fizyka.

Oczywiście byłam sama. Poza mną w klasie nie zjawił się nikt.

Kiedy przyszedł nauczyciel, nie musiałam nic mówić. Bo co tu było do opowiadania?

Od tego dnia nikt już się do mnie nie odzywał. Tym razem przestałam dla nich istnieć. Już nawet nie śmiali się z mojego imienia. Nie było Anieli. Mówili o mnie „Ona”. Więc ja też nie próbowałam nic wyjaśniać, bo wiedziałam, że to nie miało sensu.

Krótko po tym wyprowadziliśmy się. Zabrałam ze sobą ten czwartek i wszystkie samotności.

Raz, jedyny raz podjęłam próbę wyjaśnienia.

Zaprosiłam ich wszystkich na urodziny. Przyszedł tylko Damian, ale on był urodzonym cynikiem i nic mu nie powiedziałam. Wstyd mi było, bo się przy nim popłakałam. Wyszedł po chwili, dla mnie dłuższej niż wieczność.

Kasjopeja pisze list

A teraz, po latach, kupiłam piękny, biały, czerpany ręcznie papier i napisałam moim ulubionym wiecznym piórem  kilka zdań.

„Jestem przejazdem w naszym mieście.  Bardzo chciałabym się z Wami spotkać. Czy mogłabyś to zorganizować?”

Adres pierwszej z brzegu koleżanki zdobyłam bez trudu.  Z trudem i to wielkim przyszło mi pójście na pocztę i wrzucenie listu do skrzynki. A kiedy już to zrobiłam, natychmiast chciałam go wyjąć i podrzeć. Zamiast tego jednak, poszłam do pobliskiej kawiarni, usiadłam przy stoliku i zamówiłam podwójny koniak.

Cztery tygodnie.

Czy to dużo, czy mało, ile potrzeba przeciętnemu człowiekowi na odpowiedź?  I czy może być więcej ?

Pozdrawiam – Greenelka

Możesz wesprzeć to, co robię, tutaj :

Patronite.pl/greenelka

 

 

 

 

(Visited 218 times, 1 visits today)

43 thoughts on “Kasjopeja 2.0, czyli spojrzenie Anieli

  1. Każdy rodzic nadając dziecku imię, na ukryty zamysł z tym związany.Mama nadająca córce imię Aniela, oddawała ją pod opiekę Aniołów. Nie kojarzyła słowa Aniela ani z opowiadaniem Prusa ani ze staroświeckością. W podstawówce nie wiedziałam, co to jest samotność wśród rówieśników. Bardzo boleśnie odczułam ją dopiero w liceum i na studiach. Nie byłam zwolenniczką wagarów, bo termin ten u córki nauczycielki nie miał prawa funkcjonować. Jednak raz w życiu, gdy na wagary poszła cała klasa, byłam z nimi w imię solidarności. Pozdrawiam.

    1. Iwono, Aniela to jedno z moich ulubionych imion. Gdybym mogła jeszcze raz żyć, chciałabym być własnie Anielą. No, ale nasza bohaterka uważała inaczej:) Ja czasami chodziłam na wagary. (W Poznaniu mówiło się na blaukę.) Raz nawet spotkałam w tramwaju moją mamę, kiedy coś załatwiała na mieście.:) W ogóle byłam bardzo trudną nastolatką.
      Serdeczności:)

  2. Ciężko być inną, niestety znam to. Nie wyłamywałam się z życia klasy, ale w podstawówce nie raz płakałam i nie miałam ochoty chodzić do szkoły. W liceum już było zupełnie inaczej 🙂

  3. Rozumiem bohaterkę, mnie też mama uraczyła imieniem, które dla mnie przez większą część dotychczasowego życia było niechciane i nielubiane – Bożena. Ostatecznie dzisiaj jestem z nim pogodzona, zaczęło mi odpowiadać, że jest takie rzadko spotykane i w sumie dość wyjątkowe, ale w czasach młodości to nie było łatwe doświadczenie 🙂

  4. Nie lubiłam chodzić na wagary, bo obawiałam się konsekwencji, ale jak wszyscy szli, to ja też. Solidarność musi być. Dorośli czasem nie zdają sobie sprawy, jak bardzo krzywdzą dziecko. A co do ,,Małego Księcia” na początku go nie lubiłam, ale potem, jak przeczytałam całość, zrozumiałam go i polecam tę książkę. Pozdrawiam ;).

  5. Bardzo ciekawa ta opowieść – daje sporo do myślenia. Każdy w młodości popełniał jakieś błędy, a z perspektywy zupełnie inaczej się ocenia nasze zachowania. Szkoda , że nie lubiła swojego imienia. Piękne jest. Ja też nie lubiłam swoich kręconych włosów, och ile kompleksów miałam a później okazało się że koleżanki mi ich zazdrościły 🙂 Pozdrawiam Agnieszko

  6. Świetnie piszesz! i chociaż to tylko opowiadanie, to każdy coś znajdzie swojego: w każdej klasie była taka osoba, która stała z boku. W podstawówce miałam była taka dziewczyna, z biednej rodziny ale zawsze bardzo starannie było ubrana, zawsze czyściutki biały kołnierzyk, wyprasowany fartuszek i była bardzo nieśmiała, cichutka i też z nikim się nie przyjaźniła. Było mi jej żal, czasem zagadywałam ja, ale było to trudne, czasem o niej myślę … Sama też nie wszystko akceptowałam i rożnie byłam odbierana, czasem czułam się inna, brzydsza, grubsza nie taka fajna jak moje koleżanki, czasem wkurzały mnie niektóre zachowania i tak bywało rożnie, samotna też bywałam…

  7. Pamiętam jak chodziłam w ciąży z synem, to w TV leciał film „Noce i dnie” i był tam Tomaszek i Agnieszka. Ponieważ w tamtych czasach nie można było zobaczyć co się w brzuszku nosi, postanowiliśmy wspólnie, że albo będzie Agnieszka, albo Tomaszek. No i był i jest Tomaszek.

    Bardzo ładne opowiadanie, miło się czytało i wróciły także moje wspomnienia z lat szkolnych i też wtedy byłam pełna kompleksów, chociaż nieosamotniona.

    Serdeczności.

  8. Kompleksy na punkcie urody ma wiele dziewczyn, np. grube nogi, odstające uszy, długi lub krótki nos. Ja z kolei byłam zbyt nieśmiała, co mi przeszkadzało. ale kontakt z rówieśnikami miałam bardzo dobry, to oni mnie wszędzie zabierali, gdy coś było organizowane.
    Serdecznie pozdrawiam

  9. Jednak napisałaś drugą część! Dziękuję.
    Czytałam jak najlepszą powieść.
    Mimo wszystko polubiłam Anielę i chciałabym ją jeszcze lepiej poznać.
    Dowiedzieć się, co było później – jak wyglądało jej małżeństwo, opieka nad niewidomym dzieckiem.
    Dlaczego chciała odnowić kontakt ze szkolnymi rówieśnikami?
    Z samotności? Czy żeby zmazać z siebie poczucie winy za tę sytuację z wagarami?
    Widzisz, jak mnie zaintrygowałaś? 🙂
    I rozbudziłaś apetyt na więcej.

  10. Bardzo podoba mi się ten wpis, przede mną już właściwie komentujący napisali wszystko w temacie. Dopiszę może tyle, że jak chodziłem do szkoły to od liceum coś się zepsuło, wcześniej jak chodziłem w tym samym budynku do podstawówki i gimnazjum znałem niemal wszystkich. W liceum tak naprawdę poznałem może parę osób z klasy. Też jakoś nie byli w większości z mojej planety, imprezy, alkohol, papierosy, jakoś do dziś nie bawią mnie takie klimaty.

    Jasne, wiem co masz na myśli, są tacy twórcy obrazów czy grafik, których świat przedstawiony nie ,,zaziębia” się ze światem wielu odbiorców. Z tego co czytałem o Beksińskim, a właściwie o jego synu Tomaszu, to wiele osób odbierało obrazy Zdzisława Beksińskiego tak jak Ty. Ktoś nawet lekko zasugerował, że mogły one wpłynąć na Tomasza, miał podobno w mieszkaniu parę prac ojca. Nie jestem psychologiem czy podobnym specjalistą, jednak coś w tym może być.

    Pozdrawiam!

  11. Zaczęłam się zastanawiać, czego ja nie lubiłam w swoim dzieciństwie i wymyśliłam – ODPOWIEDZIALNOŚCI. Obarczono mnie koniecznością zbyt wielkiej samodzielności i odpowiedzialności za siebie i rodzeństwo podczas, gdy ja byłam wtedy TYLKO… dzieckiem.

    1. Ariadno, to chyba jedna z najgorszych rzeczy, które może dźwigać dziecko. Wiem od mojej mamy, miała dwie o wiele od siebie młodsze siostry i musiała być za nie odpowiedzialna. Podczas gdy sama sama była TYLKO dzieckiem.
      Serdeczności:)

  12. ten list wciąż mi się wydaje niepotrzebnym drapaniem ran – nikomu niepotrzebnym zresztą.
    skoro jakiś adres jest znany, można było odwiedzić tego kogoś, zamiast wysyłać pocztą – większa nadzieja na rozmowę niż po liście z przeszłości od kogoś nielubianego. pchnij tę kobietę na wprost do cudzych drzwi i niech się boryka z czasem teraźniejszym mając w głowie historie.

  13. skoro się bała, to po co list? logika cierpi okropnie – wystraszony wysłałby anonim, ale zaprosić kogoś anonimowo, to zajęcie dla umysłów odległych od rzeczywistości.
    jeżeli Aniela się boi, to niech zapomni o szkolnych czasach, bo nie naprawi już nic, a stres jej skróci życie niepotrzebnie – po co to jej? co chce osiągnąć? i dlaczego tak trudną metodą wiele lat po fakcie? potrafisz obronić fabułę i to spotkanie, żeby w przypadku sukcesu coś się wyjaśniło/rozwiązało/oświeciło owych niechętnych wtedy rówieśników? czy ma pozostać nieudane i zagadkowe, żeby włosy siwiały czytelnikom?
    nawet w drzwiach wypadałoby owej Anieli powiedzieć coś więcej niż cześć

    1. Niestety , nie wszystko w życiu jest logiczne. I nie wszystkie sprawy są wyjaśnione, też niestety:) i dobrze. Ale jeśli czytelnikom siwieją włosy, można zajrzeć za drzwi Anieli. Jednak nie ma na nic gwarancji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *