Opowieść o kunie, czyli nie żałuj swojej odwagi
Bo może jesteś jak ja?
Jeżeli po twojej głowie już od dawna błąkała się myśl, aby wyprowadzić się z miasta na wieś i w końcu udało ci się ten zamiar zrealizować, to dzień dobry, witamy w klubie.
Ja po długim zastanowieniu, przenicowaniu problemu, stwierdziłam, że już ani chwili w mieście nie wytrzymam.
I tyle. Tylko wieś wchodziła w rachubę.Miałam dosyć hałasu, spalin, ciągłego stresu i tłumów. Tęskniłam za naturą.
Następnym krokiem było kupienie małego domku pod lasem, na wsi i zagrzebanie się w nieodłącznym remoncie, o którym myślałam, że zakończy się prędko.
No więc jeśli twoje myśli biegły podobnym torem jak moje i teraz jesteś tam, gdzie zawsze chciałeś być, to znaczy na wsi, to można powiedzieć, że nic ci do szczęścia nie brakuje, prawda?
Oto w końcu nadszedł ten dzień, w którym potrafisz już jedną zapałką podpalić drewno w piecu.
O ile masz w swoim domu piec kaflowy.
Ja mam, bo to był warunek podstawowy, innego domu nie chciałam.Więc kiedy już widzisz, że to nic trudnego, pora na radość, prawda?
A ty się smucisz.
I znowu myśli się w twojej biednej skołatanej głowie kołaczą, że coś jest nie tak. A może to jednak nie to? Może to był błąd ?
A kiedy wreszcie zakończył się ohydny remont, który pochłonął całą twoją energię i wyssał z ciebie dosłownie wszystkie siły, to czy nie pora na radość?
Chociażby dlatego, masz już spokój ?
Kiedy w twoim ogrodzie zakwitły już kwiaty, posadzone i starannie pielęgnowane twoją pracowitą ręką, kiedy czereśniowe drzewka, mieszkające w twoich marzeniach już tyle lat, wydały nieśmiało pierwsze owoce, wiesz co musisz zrobić?
Rozstawić leżak na samym środku twojego pięknego ogrodu, wystawić twarz do słońca, tankować witaminę D i cieszyć się.
A ty siedzisz z nosem spuszczonym na kwintę.
Dlaczego?
Ja cię rozumiem, bo czułam się tak samo.
Jak ty, nagle zaczęłam tęsknić za swoimi ulubionymi knajpkami, za znajomymi uliczkami, siłownią, ba , nawet w korku gotowa byłam czekać.
Po prostu zatęskniłam za miastem i jego urokami.
Siedziałam i myślałam:Boże, co ja zrobiłam, przecież jestem mieszczuchem z krwi i kości i wieś nie dla mnie.
Ale wtedy zdarzyła się niesamowita historia, która na zawsze zmieniła mój tok myślenia i od tej pory nigdy już nie żałowałam mojej decyzji.
Więc jeśli i ciebie ogarną chwile słabości i będziesz miał ochotę to wszystko, całe to cholerne życie w domu pod lasem rzucić w diabły, posłuchaj.
Opowieść o kunie, czyli nie żałuj swojej odwagi
REKLAMA
Był piękny dzień w środku lata.
Z samego rana jak zwykle wybrałam się z psami na wycieczkę do lasu, który, mam szczęście, zaczyna się zaraz za moim domem.
Pogoda była wymarzona, ciepło, ale nie gorąco.
Szłam trochę zamyślona, a psy bardzo zadowolone biegły przodem. W pewnym momencie zatrzymały się i coś bardzo intensywnie obwąchiwały.
Podeszłam bliżej i ku swojemu olbrzymiemu zdziwieniu ujrzałam maleńkie zwierzątko,które skulone leżało na środku ścieżki.
Na szczęście żyło.
Nie miałam zielonego pojęcia, co to może być. A ono było śliczne. Brązowe, z długim puszystym ogonem i białym krawacikiem.
No i co miałam zrobić?
Pomyślałam, że może oddaliło się od gniazda.
Jakiś czas czekałam więc schowana nieopodal w krzakach, myśląc, że może przyjdzie matka , ale nie. Nie przyszła.Wyjęłam więc z plecaka kocyk, który zawsze mam przy sobie, bo lubię sobie czasami przysiąść i poczytać książkę, ostrożnie zawinęłam w ten kocyk maleństwo i ruszyłam w drogę powrotną do domu.
Droga była daleka, więc bałam się czy ono przeżyje, ale trzymało się dzielnie.
W domu obejrzałam stworzonko dokładniej i zauważyłam, że ma zranione oczko. No, pomyślałam , może to właśnie była przyczyna, że leżało takie samotne na leśnej ścieżce? Może jego mama nie chciała go, bo było chore?
Możliwe, prawda?
Potem sprawdziłam u wujka Google któż to zacz.
No cóż, co prawda nauczyłam sie palić w piecu, ale skąd miałam wiedzieć, że stworzonko znalezione w lesie było maleńką leśną kuną?
No i co miałam z nią zrobić?
Przecież to dzikie zwierzątko, w mieście słyszałam o nim tylko mrożące w żyłach historie. Niszczy samochody i w ogóle szkodnik z niego straszny.
Ale to maleństwo?
Najpierw więc nakarmiłam kuneczkę mleczkiem kozim, przywiezionym przez męża z supermarketu w pobliskim miasteczku, umościłam w koszyku wyścielonym mięciutkim kocykiem i zaczęłam się zastanawiać, co dalej.
Naprawdę brała mnie wielka chętka, aby zwierzątko zatrzymać tak długo, aż urośnie i wtedy wypuścić do lasu, ale przecież jako żywo nie mam pojęcia o wychowywaniu młodej kuny.
A poza tym co by było, gdyby przyzwyczaiła się do mnie i nigdy nie chciała wracać do swojego prawdziwego domu w lesie?
Koniec końców, maleństwo po przespanej w naszym domu nocy, pojechało do specjalnego ośrodka adaptacyjnego dla dzikich zwierząt.
Historia miała swój happy end.
Kuna Zosia, bo tak ją nazwaliśmy, wyzdrowiała, a potem została solidnie przygotowana do swojego prawdziwego życia w lesie.
I może się zdziwisz, ale właśnie ten dzień sprawił ,że już nigdy nie tęskniłam za miastem. Bo czy w mieście mogłabym spotkać takie czarujące stworzonko?
Dlatego moja rada dla ciebie, zawsze kiedy zaczniesz żałować swojej decyzji i będziesz przeklinać ten dzień, kiedy przeprowadziłeś się na wieś, wpakuj do plecaka kocyk i wybierz się do lasu.
Kto wie, co szykują dla ciebie leśne ścieżki…
Pozdrawiam – Greenelka
Możesz wesprzeć to, co robię, tutaj :
Miasto czy wieś – no cóż, to tak jak we wielu innych sprawach kluczowych dla nas w życiu. To tak jak pytanie w kawiarni, czy podać gościowi kawę czy herbatę, lody o smaku czekoladowego czy waniliowego. Jedni wolą frytki z keczupem, inni z majonezem. Inni z kolei wogóle nie lubią frytek. Są też i tacy. 🙂
Oczywiście.Jednak ten tekst poświęcony był tym, którzy zdecydowali się miasto opuścić, a jednak po jakimś czasie targa nimi tęsknota za powrotem i w głębi duszy żałują swojego kroku.
pozdrawiam. Greenelka
Och, Agnieszko !!! Też tak mam, że czasem wątpię, czy przeprowadzka na wieś to była dobra decyzja. Czasem… Nie miałam takiej przygody z kuną, ale jest wiele rzeczy, które mnie cieszą tu w tym naszym wiejskim zakątku. Kocham mgły poranne, deszcze jesienne, bociany i żurawie przelatujące nad głowami i w ogóle każdą porę roku, a na wsi jest ich chyba 5 albo nawet 6 – i każda jest inna i ma swój urok. W mieście pory roku właściwie nie były dostrzegalne. Mam tu takie przeżycia, które w mieście w ogóle nie mogły się zdarzyć. Troszkę czasem tęsknię za miastem, ale wtedy kupuję bilety i idę do teatru czy na koncert – i przez jakiś czas już nie tęsknię 🙂 Pozdrawiam ciepło :))
Ach, wiem jak to jest! Kocham moje lasy, góry, bo wyprowadziłam się na Podkarpacie, więc nie mam wokół siebie kawałka płaskiego terenu, nawet nasz dom stoi z jednej strony wyżej, z drugiej niżej. To prawda, nigdy nie zobaczyłabym w mieście tego co tutaj, na przykład przecudnego nieba, kiedy tylko otworzę drzwi domu. Jak kobierzec utkany dla księżniczki z 1000 i jednej nocy. Czasami wydaje mi się, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę i już miałabym dla siebie gwiazdę. A jesienią ? Jak pięknie siedzieć w pokoju, w którym wesoło huczy ogień w starym kaflowym piecu. Tylko właśnie te biedne psy na łańcuchach, co prawda coraz mniej ich jest, ale są i to boli. No,ale generalnie dla miłośników natury wieś to właściwe miejsce. No i do teatru , czy kina zawsze można dojechać.
pozdrawiam jeszcze nie jesiennie, choć wieczory u nas już zimne 🙂
[…] O wiele lepiej czuję się na uboczu cywilizacji, aczkolwiek cenię sobie wygody, typu ciepła woda, prysznic, internet i samochód. […]