Slow life, czyli wyhamuj, bo zwariujesz
Kilka lat temu ja i mój mąż, postanowiliśmy zamieszkać na przysłowiowym końcu świata, czyli na skraju wsi, w domu pod lasem.
Oto ja, mieszczuch z urodzenia, sama na własne życzenie rzuciłam się w głęboką wodę.
Nagle wszystko stało się tak bardzo inne, przybrało tak odmienne formy i barwy, że trudno mi było przyzwyczaić się do tego i dopasować.
Mimo to, nigdy, nawet przez moment nie żałowałam swojej decyzji, choć nie zawsze było łatwo, o czym wiedzą ci z was, którzy postąpili tak jak ja.
Jednak największa przeszkoda, aby na dobre zapuścić korzenie z dala od miasta, tkwiła w mojej głowie, w mojej głowie, w mojej duszy, w moim umyśle.
Byłam typowym dzieckiem miasta: zestresowanym, czującym bez przerwy na plecach oddech czasu , świadomość, że upływa, a ja jeszcze chciałabym tyle zrobić, tyle dokonać.
A przy tym byłam wciąż zmęczona, wciąż niewyspana, wciąż niezadowolona z siebie i swojego życia.
To wszystko odbijało się na zdrowiu: wyglądałam po prostu źle i tak się czułam. Co dzień rano patrzyły na mnie z lustra podkrążone oczy, podkreślone wielkimi miękkimi poduszkami. W zastraszającym tempie tyłam i po prostu przestałam siebie lubić. Siebie i swoje życie.
W takim stanie wyjechałam z miasta i zamieszkałam z dala od jego stresu.
Ale jeśli ktoś myśli, że natychmiast wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to jest w błędzie. Gdyby tak było, oznaczałoby, że na wsi żyją sami szczęśliwi ludzie, a tak dobrze to nie ma.
Slow life, czyli wyhamuj, bo zwariujesz
W moim przypadku zadziałało kilka czynników.
Po pierwsze zaczęłam się inaczej, zdrowo odżywiać,
po drugie zaczęłam się więcej ruszać,
po trzecie z pomocą przyszła natura, wśród której odszukałam prawdziwą siebie i tym samym znalazłam szczęście.
Jednak niekoniecznie trzeba wyprowadzić się z miasta, aby to zrozumieć.
Niekiedy to po prostu niemożliwe, niektórzy czują się w mieście bardzo dobrze, lubią tłumy ludzi na ulicach, szum samochodów, zgiełk i gwar i to jest ok.
Ale czasami ma się już wszystkiego dosyć i wtedy dobrze jest znaleźć sobie jakąś przestrzeń, w której możemy poruszać się powoli, bez stresu, bez tego ciągłego uczucia,że coś siedzi na karku i pogania. Że trzeba zrobić tysiąc rzeczy, że nikt cię nie zastąpi i że jak tego nie zrobisz, to świat się zawali.
Wtedy dobrze jest po prostu wyhamować. Oczywiście optymalnym rozwiązaniem jest, kiedy udaje się zmienić wszystko i zaczyna się na całej długości tak zwane slow life, czyli życie na zwolnionych obrotach.
Ale to wcale nie znaczy, że trzeba zamienić się w ślimaka z powieści Pinokio, pamiętasz? I wszystko wykonywać w takim właśnie zwolnionym tempie.
Slow life, to danie sobie trochę luzu i spojrzenie na siebie i to co cię otacza, z odrobiną dystansu i wyznaczenie sobie sfery wolności i odpoczynku.
To znalezienie spokoju w codzienności. Piękna w codzienności. To docenienie drobnych przyjemności.
To wyznaczenie sobie priorytetów, zadań, które musisz wykonać i takich, które wcale nie są takie ważne, jakby biedny zaharowany człowiek uważał. To planowanie, ale rozsądne, bez zacięcia.
To zatrzymanie się na chwilę i zrozumienie, że nie wszystko jest tak ważne, aby tracić przez to zdrowie.
To sens znalezienia harmonii między czasem, kiedy się spieszysz, kiedy życie pogania bezlitośnie, a chwilami, kiedy możesz zatrzymać się i zachwycić.
To czasami krótkie, ale zawsze czarodziejskie chwile.
To właśnie slow life.
Popatrz, w pracy, jakakolwiek ona jest, musisz dać z siebie wszystko, a więc kiedy wrócisz do domu, spójrz na coś, co cię cieszy. To mogą być kwiaty w wazonie. Spójrz i zdumiej się ich urodą. Ich barwą. Ich zapachem.Zobacz jakie są piękne.
A może zrób sobie aromatyczną herbatę i usiądź w wygodnym fotelu. Rozkoszuj się tą chwilą. I nie myśl o niczym nieprzyjemnym.
Może wypijesz kieliszek wina z ukochaną osobą? Może spojrzysz jej w oczy i przypomnisz sobie tę chwilę, kiedy po raz pierwszy się pocałowaliście?
Cokolwiek zrobisz, zrób to z miłością. Do siebie. Podaruj sobie chwile, kiedy twoje życie będzie płynąć wolno. A ty będziesz się z tego cieszyć.
Moim lekarzem stała się natura. Jej cudowność i niepowtarzalność.
Kiedy wyprowadziłam się z miasta, wiedziałam tylko, że chcę żyć w spokoju. Ale nie potrafiłam.
Wciąż byłam zestresowana, na plecach siedział strach, że muszę zrobić to i to i jeszcze to, że muszę wszystkim się podobać i wszyscy muszą mnie lubić. Tak więc to mnie wykańczało,choć już nie mieszkałam w mieście.
Działo się tak dlatego, że nie rozumiałam, iż spokój można odnaleźć tylko w sobie. Że zgiełk miasta owszem, nie działał na mnie dobrze, jednak nie to było czynnikiem decydującym, choć ważnym.
Znalazłam swoją niszę, swoją przestrzeń wolności i spokoju w naturze.
Któregoś dnia spacerując lasem, przytuliłam się do brzozy, jednej z wielu mijanych. Poczułam niesamowite ukojenie. Nagle ogarnął mnie spokój i cisza.. Słyszałam tylko bicie własnego serca. To było bardzo piękne i dotąd nieznane mi uczucie.
Pokochałam las.
Nie tylko dlatego, że można w nim zbierać grzyby, jagody i orzechy.
Las pozwolił mi zrozumieć, że muszę zwolnić.
Że nawet, jeśli będę każdego dnia jadła tylko super zdrowe rzeczy, jeśli będę przestrzegać rozsądnej ilości snu i będę się ruszać, ale każdy dzień będzie upływał mi w pędzie, będę myślała, że muszę zrobić tysiąc rzeczy i to natychmiast, bo w przeciwnym razie stanie się coś strasznego, to wtedy nigdy nie będę naprawdę zdrowa i nigdy moje życie nie będzie miało sensu.
Slow life czyli zwolinj, bo oszalejesz
Zacznij cenić drobne przyjemności i zrób plan rzeczy ważnych i mniej ważnych. Taka hierarchia, która pokaże ci, co możesz odpuścić.
Zachęcam cię do jak najczęstszego zanurzenia się w naturę. Ja znalazłam w niej ratunek i pocieszenie. Las jest piękny w każdej odsłonie.
Las jest sam w sobie slow life.
Tak to odczuwam. On mnie nauczył odpoczywać i zapominać o tym, co uwiera w codziennym życiu.
Jednak każdy może dla siebie znaleźć taką sferę, w której będzie się czuł dobrze.
W której nikt go nie będzie poganiał. W której choć na chwilę zapomni o terminach, obowiązkach i uciekającym czasie.
Dla mnie las jest absolutną emanacją czystej, pozytywnej energii i symbiozy tak różnych przejawów życia. To miejsce, gdzie zapominam o wszystkim co złe i smutne. Kiedy się w nim zanurzam, zatrzymuje się czas zwykły, a zaczyna czas czarodziejski.
Każdy może odszukać przestrzeń, w której będzie miał swoje slow life. Swoje piękne, świadome życie.
Pozdrawiam – Agnieszka
jestem pewna, że zainteresuje Cie też to
https://greenelka.pl/jak-obudzic-w-sobie-szczesliwa-dusze-dziecka/
https://youtu.be/1ygdAiDxKfI
Witaj Agnieszko ! Zastanawiam się jak to się stało, że dopiero teraz Tu trafiłam ? Ale jak to mówią : „lepiej późno niż wcale ” ! Widzę, że jest kilka rzeczy, które nas łączą. Ja też lubię Grechutę i też przeprowadziłam się na wieś, po prawie pół wieku mieszkania w mieście. Też cenię sobie spokój i bliskość natury. Kocham zdrowy styl życia, odżywiania – choć wiele mi jeszcze w tym temacie brakuje. Nie do końca jestem częścią wsi, bo ciągle jeszcze dojeżdżam do miasta do pracy, więc moje życie toczy się właściwie między miastem a wsią. Jest dobrze ! Cieszę się, że mogłam Cię poznać :)) Pozdrawiam ciepło :))
Oj, to wspaniale, wiedziałam co robię, wchodząc na twój blog. ludzie tak często się mijają w biegu i w ten sposób można przeoczyć piękne znajomości. Wiesz, ja tak do końca częścią wsi nie będę nigdy, bo są tu takie rzeczy, które mnie bardzo bolą, albo drażnią. Na przykład wciąż jeszcze instrumentalny stosunek do zwierząt. Te psy na łańcuchach… Tu jednak chodzi o mentalność. Niemniej kocham naturę, las i góry i mam to, co chciałam. Święty spokój. Nie wyobrażam sobie powrotu do miasta, duszę się, jeśli muszę pojechać do Rzeszowa. A mieszkałam całe lata w Berlinie, a przedtem w Poznaniu. Więc mieszczuch urodzony. Jeśli miałabys ochotę, zapraszam na mój wpis o tym jak ostatecznie pożegnałam miasto. https://greenelka.pl/opowiesc-o-kunie-czyli-nie-zaluj-swojej-odwagi/
Pozdrawiam Cie i cieszę się,że tu zawitałaś
Teraz uskuteczniam własnie slow life, Jestem w Beskidach, siedzę na tarasie z widokiem na góry i piszę do Ciebie z jaskółkami nad głową….
Pięknie Joasiu, pozdrawiam Cię bardzo slow 🙂
U mnie slow life pojawiło się wraz z urodzeniem Młodej. Życie zmieniło się o 180 stopni i z perspektywy widzę, że na lepsze. Może nie jest to całkowite wyluzowanie, ale..znajduję czas i chęci na to, aby dostrzec piękno każdego dnia, puchate chmury czy mrówki koło piaskownicy. Obserwowałaś kiedyś mrówki? pewnie tak… niesamowite stworzenia. Cieszę się, że tą ciekawość świata mają też moje Baby…a może to ja od nich się tej ciekawości nauczyłam? Kto wie…
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Aga, myślę, wzajemnie się od siebie uczycie 🙂
A mrówki oczywiście uwielbiam obserwować, to bardzo pouczające, ale i odprężające zajęcie…
Pozdrowienia serdeczne
Chociaż lubię miasto, to świetnie czuję się też w towarzystwie lasów, ciszy i zieleni. Uwielbiam przebywać w takich miejscach, dobrze to robi dla mojego zdrowia 🙂 Pozdrawiam serdecznie 🙂
Tak , bo slow mozna żyć i tu i tu, po prostu zależy od nas,
Pozdrowienia serdeczne:)
znaczy – można szybko chodzić i powoli żyć. super. i cieszyć się drobnicą – to lubię. i cieszy mnie ilekroć ją znajdę. nie muszę nigdzie uciekać, choć naturę lubię. las jest slow, bo żyje w innym wymiarze czasu – co dla nas życiem, dla lasu chwilą zaledwie.
Piekne napisałeś, dziękuję.
Agnieszko, bardzo lubię te twoje posty, w których piszesz o swoim nowym życiu. (inne też zresztą lubię) Lubię je dlatego, że wydaje mi się, że też bym mogła i polubiła. Mam jednak inny strach nad głową – z czego byśmy tam z mężem żyli? Ciekawa jestem, w jaki sposób ty rozwiązałaś problem pracy. Jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
Iwonko, ciesze się bardzo, że lubisz to co piszę, a co do Twojego pytania, odpowiem na priw, bo jednak to bardzo osobiste…
Agnieszko, jeśli zbyt osobiste – zapomnijmy…
A coś Ty! 🙂
To miejsce, w którym zwalniasz, oczyszczasz umysł, wyluzujesz jest potrzebne. Ja mam takie, ale niestety nie zawsze mogę tam pojechać, a niestety w mieście nie potrafię tak zupełnie dać sobie na luz…
Tak. Mimo iż można nauczyć się tego wyciszenia nawet w mieście, ale to wcale nie jest łatwe. Mogłabym o tym tomy pisać. Ważne jednak, że masz też takie refugium, co prawda nie na co dzień, ale ważne że jest.. I do tego piekne, bo wiem z twoich opowiadań…
Piękna sprawa. Zazdroszczę. Nie pójdę w Twe ślady z wielu powodów [obok fobii na widok drobnych żyjątek, co jest śmieszne, kiedy uciekam przed majowymi chrząszczami, ale tragiczne, kiedy nie mogę wyjść z drewnianego wychodka, bo na drzwiach wisi pająk i co pan zrobisz?] i te wiele powodów – to ludzie. Ich podejście do zwierząt. Ich podejście do kobiet. Przemoc, brak perspektyw, okrucieństwo. Jedyną rozrywką telewizor i plotki. Mają piękny las pod bokiem – to zetną na opał, nieważne, że zakazane, w końcu zawsze tak robili. Kłusownicy to nie ludzie z miasta – tylko ze wsi właśnie, bo tak taniej. Oponę od stara taniej spalić, co z tego, że dym czarny… Może Twoja wieś inna, oby tak było, tego Ci życzę. Ale moja wieś musiałaby być w innym kraju, gdzie szanuje się życie. Nie tu 🙁
Masz rację, ale nie do końca.To prawda, że na wsi jest wciąż zły stosunek wobec zwierząt, ale i w mieście nie jest inaczej. Tyle, że tam jest to bardziej ukryte i anonimowe. Powoli, powoli zmienia się to, ale wciąż za wolno.Co do lasów, u nas każdy ma kawałek swojego i nie jest zakazane ścinanie drzewa na opał,bo w końcu tym właśnie opala się dom w zimie.Mimo tego jest mnóstwo pięknych drzew i lasy są cudne. Mam je zaraz za domem.Moja wieś nie różni się niczym szczególnym od innych, może przepięknymi krajobrazami i nie wiem czy więcej czy mniej jest przemocy wobec kobiet, mężczyźni są tacy jak wszędzie. Różni. Opon nie pali się,bo od kiedy jest segregacja śmieci, można je złożyć przy drodze i są odbierane. Drewniane wychodki są tylko przy starych domach starych ludzi.
A wiesz co? Zawsze bałam się latających nocnych stworzonek.Ciem i takich tam. Tu mi przeszło.
A najpiękniejsze jest niebo nocą.W mieście niemożliwe. No i spokój.
Pozdrowionka:)
To może jeszcze trochę poczekam, dzieci wykształcę i wtedy się spakuję… Jeszcze nie teraz, jeszcze momencik… Pozdrawiam 🙂
Uściski aksinio:)