Chciałam napisać dzisiaj coś zupełnie innego, jednak przez przypadek trafiłam na bardzo interesującą stronę,
która poświęcona jest właśnie nerwicy lękowej i cały problem rozpatrywany jest tam zupełnie inaczej niż zazwyczaj.
I ze zdumieniem odkryłam, że to, co intuicyjnie zrobiłam kilka lat temu, znajduje potwierdzenie w wielu innych przypadkach. I rzeczywiście przy okazji, mając przed oczyma inny cel, uwolniłam się z paskudnej przypadłości, jaką jest nerwica lękowa. Stronę podlinkuję na końcu mojego tekstu, bo warto do niej zajrzeć.
Jeśli zaś chodzi o moją historię, nie ma w niej żadnych cudów. Wszystko zdarzyło się naprawdę.
Od wczesnej młodości dręczył mnie lęk.
Towarzyszył mi zawsze.
Czasami w mniejszym, czasami w większym natężeniu, ale obecny był zawsze.
Właściwie wciąż się bałam, często panicznie.
Wydawało mi się, że jestem chora, a jeśli jeszcze tak nie jest, to zachoruję na pewno, jak nie dzisiaj, to jutro. Ten lęk nie pozwalał mi normalnie żyć i funkcjonować.
Codziennie budziłam się z myślą, że nie opłaca w ogóle starać się i cokolwiek robić, bo i tak niedługo umrę.
Lęk osaczał mnie natychmiast po przebudzeniu.
Siadałam na łóżku, spuszczałam nogi na podłogę i widziałam na przykład mały punkcik na stopie. Od tego momentu ten punkt był środkiem mojego życia.
Był rakiem, który siedział we mnie i wyrażał się w małej kropce.
Innego dnia, po obfitym obiedzie, bolał mnie brzuch. Oczywiście byłam przekonana, że to rak i to na pewno w końcowym stadium. Więc poszłam do lekarza, ten skierował mnie do specjalisty, jednego, drugiego, trzeciego, no i okazało się, że nic mi nie jest.
Nic ???
No, ale jednak coś ze mną było nie tak, a oni, lekarze chyba nie wiedzieli tyle, co ja.
Szukałam dalej.
Ponieważ moje ciało okazało się zdrowe, problem musiał tkwić w mojej głowie. To mózg wariował i mówił mi, że ciało umiera. Więc szukałam dalej.
Poszłam do psychoterapeuty. Seria rozmów z nim uświadomiła mi, że cierpię na nerwicę lękową.
Nawet doszedł do tego, skąd się to wzięło.
Praźródłem według psychoterapeuty była wczesna śmierć mojego taty, którego bardzo kochałam.
Jakiś czas po jego odejściu obejrzałam film „Czułe słówka”.
Może znasz. Główną bohaterką jest młoda kobieta, która nagle dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chora. W sumie w tym filmie nie chodzi o to, to tylko podkład do zupełnie innych tematów, ale nie w tym rzecz.
Tego wieczoru, który całkowicie zmienił moje życie, wyłączyłam telewizor i poszłam do łazienki, gdzie dokładnie obejrzałam swoje ciało w lustrze, po czym stwierdziłam, że jestem równie chora jak bohaterka filmu.
Próbowałam wszystkiego.
Ziółek, metod relaksacyjnych, nawet homeopatii, nie mówiąc o wizytach u doktorów od psyche. Może trochę pomagało, ale na krótko.
Byłam coraz bardziej nieszczęśliwa.
Do tego cały czas zadręczałam rodzinę wizjami mojej śmierci, która miała nadejść lada moment.
Nie potrafiłam być sama.
A jeśli już musiałam, z rozpaczy jadłam. Bo tylko to przynosiło mi ulgę i zapomnienie. Powoli stawałam się gruba. Więc już w ogóle wszystko było beznadziejne.
Przede wszystkim ja sama byłam beznadziejna. Powoli zaczynałam siebie nienawidzić.
No i nadal nie wiedziałam, jak zwalczyć lęk, który niszczył mi życie.
Nie mogłam na siebie patrzeć, na twarzy miałam pryszcze, nie mieściłam się w dżinsy, a mój mąż nie wiedział co ma zrobić, kiedy mówił coś do mnie, a ja błądziłam ręką po szyi i w przerażeniu stwierdzałam, że ten węzeł po lewej stronie jest jakiś większy, niż ten po prawej.
Więc znowu wizyta u lekarza, znowu strach, a potem chwilowa ulga, kiedy usłyszałam, że absolutnie nie, że ten cholerny węzeł jest dokładnie taki jak ma być i nie jest nawet o milimetr większy od swojego prawego bliźniaka. A potem znowu to samo.
Karuzela i lęk. Może znasz to ? Wiesz, jak to jest ?
Długo błądziłam. Próbowałam wszystkiego. Łącznie z hipnozą, lekami i akupunkturą.
Pomoc przyszła do mnie, kiedy już właściwie zwątpiłam, że jest możliwa. Kiedy przestałam wierzyć w to, że kiedykolwiek mogę zwalczyć lęk, który zamieniał moje życie w piekło.
I to rozwiązanie okazało się prostsze, niż myślałam.
Paradoksalnie pomógł mi fakt, że przytyłam.
Zaczęłam próbować różnych diet, które chwilowo przynosiły efekty, ale kilogramy wracały ze zdwojoną siłą.
A ich wierna towarzyszka, nerwica lękowa, jak była, tak była. Niezależnie od diety. Więc nadal chodziłam na seanse hipnozy, piłam różne mikstury homeopatyczne w nadziei, że coś się zmieni. No i odwiedzałam gabinety psychoterapeutów.
Dopiero w momencie, w którym całkowicie i radykalnie zmieniłam sposób odżywiania, kiedy wyrzuciłam z lodówki wszystko, co tak naprawdę jedzeniem nie jest, a tylko atrapą, schudłam.
A kiedy już schudłam, jednocześnie poczułam bardzo duży przypływ energii i sił. Wcześniej wstawałam rano niewyspana, w dodatku przeważnie w złym humorze.
Teraz budziłam się z apetytem na nowy dzień. Niezależnie od tego, czy padał deszcz, czy świeciło słońce.
To, co przedtem wywoływało u mnie dreszcz zniechęcenia, do czego podchodziłam jak do osy, stało się może nieatrakcyjnym, ale koniecznym do wykonania zadaniem, które po prostu trzeba wykonać i którym poświęcałam część swojej energii.
Nawet takie czynności jak sprzątanie, przestały być dla mnie koszmarną nudą. Teraz podczas mycia podłogi włączam muzykę i wszystko idzie sprawniej i przyjemniej .
Nie znaczy to oczywiście, że z mojego życia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie problemy. Oczywiście nie, ale teraz widzę je we właściwym świetle. Nie siadam jak przedtem zrozpaczona w poczuciu niemocy i beznadziei, ale szukam rozwiązania.
Stałam się pogodniejsza i zauważyłam, że bardzo lubię się śmiać.
Przestało mnie denerwować byle głupstwo.
Nie zastanawiałam się nad związkiem swojej nowej diety ze zmianami w swojej psychice, (jako urodzona romantyczka lubię określać to jako duszę), po prostu cieszyłam się, że jestem szczupła, czuję się dobrze i to mi wystarczało.
Któregoś dnia dowiedziałam się, że żona znajomego zachorowała na bardzo złośliwą odmianę raka mózgu.
Pojechałam do niej i jak mogłam, tak starałam się pomóc. Niewiele to było, ale pocieszałam ją, a przy najmniej starałam się, dodawałam odwagi i dzieliłam się istotnymi wiadomościami, które wyczytałam, a które mogły być pomocne.
I nagle stwierdziłam, że coś jest inaczej niż przedtem.
Nie obmacywałam swojej głowy w poszukiwaniu guza, nie szukałam u siebie symptomów, które potwierdziłyby przypuszczenie, że jestem na to samo chora, co znajoma. Tak było przedtem. Teraz nie.
Bo ja się już nie bałam !
Co jest, co się stało, co się zmieniło? Bo, że coś się zmieniło, było pewne jak to, że dwa plus dwa równa się cztery.
Zapraszam na drugą część. tutaj.
A może, jeśli cenisz moją pracę, zechcesz postawić mi kawę?
Pozdrawiam serdecznie – Greenelka
Agnieszko to jest paskudna przypadłość, która utrudnia życie nie tylko Tobie, ale i innym.
Serdeczności.
JaGo, właśnie o to chodzi, że mi już nie utrudnia. Utrudniała, ale znalazłam sposób i wyleczyłam się sama. I chcę to przekazać innym.
Pozdrowienia serdeczne
Znam to, może nie aż w takiej formie, jak u Ciebie, ale znam!
Pomogła mi rozmowa z koleżanką, która chorowała na depresję i poszła do psychiatry. Ten powiedział: pani L., mogę zapisać pani leki, ale najlepszym lekarstwem jest zmiana sposobu myślenia, znalezienie sobie pasji i kontrolowanie swojej psychiki. Nie będę opisywać w szczegółach, ale rady pomogły, ja wzięłam sobie je także do serca i jest O.K.
Podobno jesteśmy dla siebie najlepszymi lekarzami…
Jotko, o to chodzi.
Uściski:)
A mnie sięwydaje że swoje leki pokonałam…
Ale one czasami wracają.
Ale to chyba juz tak ma być…
Pozdrawiam serdecznie
Stokrotko, a wejdź tylko na tę stronę, którą podałam. Naprawdę warto.
Buziaki
Długo zmagałam się z lękiem przed zasłabnięciem, które zdarzały mi się na początku choroby tarczycy. Sam widok galerii handlowej , lub kościoła, albo też perspektywa wyjścia z domu na dłużej, powodowała to, że robiło mi się słabo. Długo musiała mi pani prof. – od tarczycy – tłumaczyć, że wyniki dobre i nie ma prawa mi się nic stać. Ja wiedziałam swoje…
Wcześniej w życiu, bałam się ludzi, byłam zamknięta w sobie bo ciągle myślałam , że jestem jakaś gorsza. Zresztą pewna grupa ludzi przez dwadzieścia lat dokładnie to samo mi udowadniała… ale to juz inna historia. Tak że Agnieszko – jest tak jak pisze Jotka – wszystko jest w naszej głowie. Niedzielne buziaki przesyłam
Gabrysiu, te lęki powodują, że przewraca się całe życie, prawda?
Pozdrowienia bardzo śnieżne:)
I ucieka…nie w pełni wykorzystane
No właśnie. A szkoda, prawda?
Jak poradziłaś sobie z tym?
A to pytanie już nieistotne, pomyłka.
Ja też od wielu lat choruję na nerwicę lękową.;)
Kochana, zatem proszę Cię, zajrzyj na stronę, którą podlinkowałam. Z nerwicy lękowej można się uwolnić.:)
To zdumiewające, jak kłopot, rzecz, której szczerze nie znosimy pozwala zmienić nam życie i pokochać je na nowo. Dzieje się coś złego, by później mogło być lepiej. To jak kropla, która przelewa czarę goryczy
Doroto, dokładnie tak jest. Super to ujęłaś. Pozdrowionka:)
Chyba również mam nerwicę lękową…
Kochana, zajrzyj na te stronę, którą podlinkowałam.
Serdeczności:)
Na pewno jesteś bardzo wrażliwą osobą. Wyczuwam w Tobie pokrewną duszę.
Wiem co nieco o nerwicy lękowej… Łatwo się w to wpędzić, trudno z tego wyjść.
Człowiek nie może być nigdy wolny, w pełni szczęśliwy.
Widać po Tobie, że jesteś teraz pełna energii, pogodzona ze sobą… i zarażasz tym innych. To piękne.
Pozdrawiam 🙂
Madziu, pokrewne dusze? Jak najbardziej 🙂 I prawda to: po wielu potknięciach i bolesnych upadkach jestem człowiekiem szczęśliwym. To trudne w dzisiejszym świecie, ale można to osiągnąć, jeśli zmieni się perspektywę, kąt spojrzenia na wiele spraw. Ty chyba też to odnalazłaś:)
Seredczności:)
To prawda – lęki potrafią zniszczyć życie i zamienić człowieka w strzęp. U mnie było tak, że przez wiele lat zmagałam się z kompleksami, które wzbudzały we mnie strach przed życiem. Mam w tej kwestii jeszcze trochę do zrobienia, ale i tak jest o niebo lepiej niż było.
P. S. Sposób odżywiania się potrafi zdziałać cuda – też się o tym przekonałam.
Moniko, witam Cię serdecznie 🙂 Tak , lęki są różne, ale zawsze mają wspólny mianownik : niszczą człowieka „do kości”. Jednak nie jesteśmy na to skazani. I to chciałam pokazać.
Serdeczności:)
Agnieszko, wiele osób cierpi na takie lęki. Faktycznie najwłaściwiej byłoby zmienić sposób postrzegania siebie, dostrzeżenia własnej wartości. Niejednokrotnie jest to bardzo trudny proces. Czasem musi wydarzyć się coś drastycznego, co pomoże nam zrozumieć, co jest w życiu najważniejsze…
Ariadno,to prawda.
Pozdrawiam Cie bardzo ciepło:)
Wzruszyłam się. Jesteś kobietą, którą bardzo chciałabym kiedyś spotkać, przytulić, porozmawiać i wiem, że byłby to piękny, jak i wartościowy czas. To, co przeżyłaś jest straszne, Twoja walka o siebie jest wspaniała. Jednak zawsze walczyłaś. Zawsze. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. Miałam podobne lęki, ale nie aż tak silne. Teraz mam lęk, że wszystko, co dobre będę mieć tylko na chwilę. Tak często mam coś tylko na chwilkę. Choć pewnie tylko na chwilkę miało to być, a co ma być na stałe, to będzie. Jednak boję się otwierać nawet na miłość…boję się, że znów będzie mi to zabrane. Walczę z takim myśleniem. Tak jak pisałam Ci we wcześniejszym komentarzu, piszesz tak, że czuję się, jakbym znała Cię od lat, jakbyś była mi bliską przyjaciółką. Bardzo gratuluję Ci tego, czego dokonałaś, bardzo ciężko pokonuje się lęki. Ileż lat mój brat walczy z fobią społeczną. Wierzę, że i on kiedyś będzie umieć normalnie żyć. Ważne, że ma duże wsparcie, a ja jestem jego częścią. Powiem Ci, że przed Tobą bardzo łatwo wylewa się swoje emocje. Cieszę się, że znam (choć tak) Agnieszkę Maitrot. 🙂
Agnieszko, dziękuję Ci za tyle miłych słów. Naprawdę, jestem bardzo wzruszona. Właściwie każdy z nas ma jakieś lęki. To nieuniknione w życiu, a im bardziej człowiek jest wrażliwy, tym tych lęków jest więcej. Taki strach egzystencjalny jest tez całkiem normalny. Bowiem życie i świat pędzi jak szalony i człowiek wciąż ma nad sobą niewidoczny bat. Gorzej, jeśli taki lęk przeradza się w nerwicę i obsesję. Jeśli coś takiego pojawia się na horyzoncie, trzeba działać. Dlatego na dole jest link do tej strony, która jest uzupełnieniem i rozszerzeniem mojej drogi ku wolności.
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i co do spotkania, w życiu wszystko jest możliwe:)
Znam i zmagam się z tym, ale w innym kontekście już teraz, bo też miewałam problemy zdrowotne i potem okazywało się, że to wszystko stres. Teraz wiem, z czym się mierzę przynajmniej, no i wciąż szukam sposobów na pokonanie lęku. Zaznajomię się z podaną przez Ciebie stroną. 😉
Przeszłaś naprawdę długą drogę, drogę z happy endem. Nie wiem czy czytałaś kiedyś książki Irvina Yaloma – psychoterapeuty, który oprócz pasji zawodowej jest też niezłym pisarzem. Opisał on kiedyś terapię dziewczyny, która też przeżyła w dzieciństwie traumę śmierci ojca. Też tę traumę zajadała stając się grubsza, grubsza i grubsza. Jej pomogło zrozumienie skąd ta jej chęć nadmiernego jedzenia się bierze i zaszła w dziewczynie niesłychana przemiana…
Hegemonie, rzeczywiście przeszłam taką drogę, co więcej: uważam, że w rękach każdego z nas jest decyzja czy będzie to droga z happy endem czy nie. Książek Yaloma nie czytałam, ale w wolnej chwili zainteresuję się.:)
Serdeczności
Też borykałam się z nerwica lękową, teraz jest OK, tyle, że nie znoszę silnych wrażeń, bo objawy wracają, na szczęście potem znikają. Akurat ja korzystałam z pomocy lekarskiej, ale w efekcie najlepiej przysłużyła mi się przebudowa pokładów myśli, wierzeń, twierdzeń. Chociaż przy tym też zmieniłam sposób odżywiania i pielęgnacji ciała… W ogóle dużo zmieniłam. Pozdrawiam 🙂
Gaju, najważniejsze, że wiesz, iż tego naprawdę można się pozbyć.
Serdeczności
ja tak sobie myśle o Tobie. Bo co czujemy to reakcje chemiczne w mózgu. A wszystkie neuroprzekaźniki i inne częsci składowe budujemy z pokarmu. Do póki jadłaś byle co, tobiochemia była zaburzona, jak zaczęłaś jeść prawidłowo, wszystko się uregulowało, potrzeby organizmu zostały zaspokojone, witaminy i pierwiastki potrzebne do utrzymania równowagi zostały przywrócone, więc samo się naprawiło, cudnego wieczorku 🙂