Kot czy pies? This ist the question, czyli przeżyjmy to jeszcze raz…
Jest li w istocie szlachetniejszą rzeczą w oczy psa patrzeć, co u stóp twych legł wiernie, czy tajemnicę oczu kota zgłębiać, co na kolanach twoich mruczy?
Spór odwieczny, spór nierozwiązany.
Naukowcy i filozofowie, poeci i malarze, kociarze i psiarze od zawsze przeciągają linę na swoją stronę.
Kot jest najlepszy i pies mu nie dorównuje – twierdzą jedni i przytaczają faktów i historii masę, prosto z życia wziętych na dowód racji swoich.
Nieprawda, tylko pies, któż jak nie pies jest najlepszym przyjacielem człowieka? – odpowiadają drudzy i śmieją się kociarzom w nos.
Pies pójdzie z tobą na spacer – mawiają z wyższością psiarze.
A kot ogrzeje cię w listopadowy ponury wieczór. I do tego zamruczy kołysankę – ripostują kociarze.
Tysiące argumentów po jednej i po drugiej stronie. I tak będzie do końca świata, a może i dłużej.
I dobrze, bo czy wszystko musi być policzone, zważone i opisane? ….
Moj pierwszy, „najpierwszejszy” pies
Przyniósł go do domu tata, kiedy byłam małym dzieckiem. Był czarno – białą kuleczką i moja biedna mama, choć zwierzęta kochała nad życie, załamała ręce.
-A gdzież ty dla niego tu widzisz miejsce ?! -zawołała i miała niestety rację.
Bo mieszkalismy wówczas kątem u dziadków.
Mieszkanie było co prawda wielkie, w starej XIX wiecznej kamienicy, pokoje przestronne, ale i rodziny sporo się tam musiało zmieścić. Bo i brat mamy z żoną, dwie siostry mojej mamy, obie uczennice jeszcze, no i my, młoda rodzinka z przyszłością. Gdzież by tam miejsce dla psa było !
Teściowa długo dawała mojemu tacie do zrozumienia, żeby psa wyprowadził. I chociaż tata zrobił mu przytulną budę pod starym biurkiem w małym pokoiku, który babcia oddała do naszej dyspozycji, chociaż zapewniał, że piesek naprawdę będzie cicho, pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy musiał ulec.
Tak się też stało.
Piesek powędrował do kolegi taty, a ja na następnego musiałam czekać, aż wreszcie wyprowadziliśmy się na swoje, czyli ciasne, ale własne.
Casanowa czyli jak jamniczki ulegały pudlowi
Bo następnym był pudel, nieziemskiej urody,
Czarny, o przepastnych oczach i zgrabnej sylwetce, słowem Casanowa pełną gębą. Nazwaliśmy go wdzięcznym imieniem Puszek, ale ja, jako, że w moich pacholęcych latach dobierałam się do biblioteki rodziców, przechrzciłam go na Puszkina, oczarowana wówczas Eugeniuszem Onieginem.
Pudel ze względu na swoją niepooskromioną chuć był naszym wiecznym utrapieniem. Nie darował żadnej pannie z okolicy. Regularnie nachodziła nas właścicielka hodowli jamników, mieszkająca niedaleko.
– Psuje mi interes, ten wasz przebrzydły kundel ! – wołała, mozolnie dźwigając swoje dobrze odżywione ciało na czwarte piętro, gdzie było nasze M3.
Faktycznie, Puszkin alias Puszek, zdarzało się, że przesiadywał przed jej posesją dzień i noc.
I kiedy tylko któraś z powabnych jamniczek pokazywała się, on chwytał ją jak pajak w sieć swoich wdzięków i trzask -prask po krzyku. Ulegały wszystkie. W sumie rozumiem tę biedną właścicielkę jamników, ale z drugiej strony , czy trzeba być tak drobiazgową?…
Nasz wspaniały Casanowa wykorzystywał każdą okazję, aby dać upust swoim erotycznym ciągotom. Wystarczyła mała szpareczka w drzwiach, a on już jak szaleniec zbiegał po schodach. Trudno, niezwykle trudno było go w domu utrzymać.
O kastracji psów chyba wtedy nikt w sięrmiężnym PRL u nie słyszał.
Aż przyszła kryska na matyska i biedny pudel zakochał się. Niestety bez wzajemności. Ale w kim!
Żeby to chociaż była jakaś dama warta jego urody, gdzież tam !
Obiektem jego westchnień była stara, pół ślepa suczka ras tysiąca, o sierści już tu i ówdzie wyliniałej. Mieszkała w sąsiednim domu i nasz nieszczęsny Casanowa sterczał przed jej drzwiami cierpliwie jak kamień niemalże. W kąt poszły jamniczki, w zapomnienie wdzięki innych rasowych i nierasowych piękności, liczyła się tylko ona. Ta jedyna.
I może historia ciągnęłaby się jeszcze długo, ale wybranka serca Puszkina ze względu na swój sędziwy wiek po prostu zakończyła żywot, do końca pozostając platonicznym obiektem westchnień naszego psa.
Sam adorator zginął w tragiczny sposób. Można powiedzieć, że jego namiętności stały się jego przekleństwem. Otóż zabawiając się krotochwilnie z białą pudliczką, został uderzony w głowę kamieniem przez paskudnego, niewychowanego dzieciaka i po serii ataków padaczki odszedł od nas za Tęczowy Most.
Swoją drogą, ciekawe jakie panienki tam w sobie rozkochał?…
Modigliani czyli winogronowe oczka
Oczywiście, nie trwało długo i kolejny pies zawitał w progi naszego małego mieszkanka. Tym razem była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie moja, lecz mojego taty.
Otóż poszliśmy do schroniska i tam, jak to zazwyczaj bywa, wybór był trudny, żeby nie powiedzieć beznadziejny. Setki nieszczęśliwych pysków wystające zza krat i błagające: weź mnie, proszę…
Tak to jest i może wiesz o czym mówię.
Zrezygnowani patrzyliśmy na siebie z tatą, do momentu, kiedy z biura wyszła kierowniczka schroniska i powiedziała :
-Przed drzwiami ktoś uwiązał psa. Wczoraj. Oto on.
I zaprowadziła nas do pokoju, gdzie pod biurkiem siedział niby owczarek. Niby, bo uszy miał nie stojące dumnie na sztorc , lecz oklapnięte jak u Kłapoucha Puchatkowego niemalże.
Natychmiast coś, jakby niewidzialna siła zaczęła do siebie przyciągać tego dziwoląga i mojego tatę.
Do domu wrócilismy we trójkę i to nie ja prowadziłam psa na smyczy.
Mój tata był najważniejszą osobą dla niby owczarka. Ja wybrałam jedynie dla niego imię. Jako, że tym razem fascynacja moja oscylowała wokół malarstwa Amadeo Modiglianiego, pies został Modim. Był kochany, wierny i miał granatowe oczy niczym dojrzałe winogrona.
Kiedy umarł moj tata, on poszedł za nim. Po prostu położył się na łóżku, na miejscu taty, westchnął głęboko i zamknął winogronkowe oczka na zawsze. Myślę, że teraz biega ze swoim panem po niebiańskich łąkach.
Było w moim życiu jeszcze kilka innych psów, zawsze bardzo kochanych. Był owczarek Maks, był kundelek Toni, był Rocky.
Jest Lili, już 13 letnia suczka, uratowana od śmierci w Hiszpanii, jest Ozzy, jest Sally – mama Heni i przede wszystkim Henia właśnie.
Henia, czyli najbrzydszy pies świata.
Historię suczki o zadartym nosie, która szturmem, od samego początku, od zarania jej jestestwa właściwie zdobyła moje serce, opisywałam już wielokrotnie. Henia jest bohaterką mojej książki, jeśli chcesz, możesz kupić tutaj .
Urodziła się jako ostatnie, najmniejsze dziecko Sally, suczki najwierniejszej z wiernych, uratowanej jak Lili od smierci w Hiszpanii.
Heniusia, malutka jak wróbelek, z narządami widocznymi pod skórą, miała nikłe szanse na przeżycie. Już jej przyjście na świat było cudem, bo nie powinno się udać. Pępowinę przecięłam ja, gdyż Sally wyczerpana porodem nie miała siły na jeszcze jeden wysiłek. Henia nie oddychała, więc znowu jej pomogłam, instynktownie stosując sztuczne oddychanie i wdmuchując delikatnie powietrze w jej malutki pyszczek.
W ten sposób powstała między nami więź, jakiej nie znałam dotychczas w moich psich i kocich historiach. O Heniusi mawia moj mąż, że jest najbrzydszym psem świata, ale dla mnie jest najpiękniejszym. Jest wierna, bardzo mądra i pilnuje całej naszej psio – kociej gromadki. Jesteśmy nierozłączne. Kocham wszystkie moje psy, ale Henię najbardziej.
I kocham wszystkie nasze koty, ale wśród wszystkich jakie przewinęły się przez nasz dom i zostawiły ślad w naszych sercach była tylko jedna taka…
Meggy, czyli koty czasami przychodzą dwa razy
Mała koteczka, o której pisałam już wcześniej, skradła moje serce na zawsze.
Przyszła do mnie pewnego zimowego dnia i została z ufnością, po czym brutalnie została zabrana do domu, z którego jak się później okazało, już raz uciekła. Wróciła jeszcze raz i tym razem została ze mną na piękny, choć w większości bardzo smutny czas. Została do końca. O Meggy pisałam już , jeśli masz ochotę, zapraszam tutaj.
Była najważniejszym obok Heni zwierzaczkiem w moim życiu. Bardzo za nią tęsknię.
Ale były i są jeszcze inne cudowne koty.
Borys, czyli obgryzione uszy
Czarny kocur, w czasie 20 stopniowych mrozów próbujący wcisnąć się do klatek schodowych w Krośnie. Mieszkańcy zawiadomili straż miejską. Trafił do nas i natychmiast położył się na środku stołu, jakby nigdy stamtąd się nie ruszał.
Borys ma malutkie uszka, właściwie są to pozostałości po uszach. Nikt nie wie co mu się przytrafiło. Weterynarz wysnuł przypuszczenie, że biedny kocurek miał po prostu nie leczony świerzb.
Malutki, czyli jak znaleźć swojego kota przed Biedronką?
Cudowny kotek, który pewnego jesiennego dnia czekał na nas na parkingu przed Biedronką. Przypadek? Nie sądzę, zwłaszcza, że kiedy na rzeczony parking zajechaliśmy, kotek siedział w odległym końcu. A kiedy opuściliśmy sklep, piękny rudzielec postanowił zmienicć miejsce i położył się dokładnie po stronie kierowcy przy naszym aucie.
Malutki jest najsłodszym kotkiem, najłagodniejszym, nigdy nie pokazał pazurków. Bezgranicznie oddany mojemu mężowi. O Malutkim pisałam też tutaj
Bella, czyli piękno bez wieku
Kotka znaleziona na śmietniku w pewnej wiosce.
Tam przyszło na świat jej jedyne dziecko Toffi. Zabraliśmy obie do do nas. Było to już 17 lat temu. Toffi , czarna puchata koteczka, odeszła niedawno za Tęczowy Most. Miała wrodzoną wadę serca i tylko dzięki naszej opiece przeżyła całe długie 16 lat.
A Bella, jej mama, żyje i cieszy się doskonałym zdrowiem.
Mało tego, wygląda jak kocia modelka, po prostu się nie starzeje. Jest fenomenem, jak niektóre kobiety. I mężczyźni też, przepraszam za (prawie) pominięcie. Bella musi, koniecznie musi przytulić się do innego kotka, żeby móc zasnąć. Kiedyś miała Kubusia, ale odszedł, więc wybiera na chybił trafił, a przecież nie wszystkie tego chcą…
Ale Bella nie obraża się, szuka dalej.
Jimmy, czyli piękny introwertyk ze złamanym ogonem.
Biały, wielki kocurek, znaleziony na podmiejskich działkach, sponiewierany, cały we krwi.
Nigdy nie dowiemy się, co kierowało czlowiekiem, który wyrządził mu tak olbrzymią krzywdę. Jego ogon, wspaniały barwny pióropusz, był złamany aż w trzech miejscach. Kiedy do nas przyszedł, musiały upłynąć dwa miesiące, zanim odważył się wyjść spod łóżka. Robił to tylko w nocy, kiedy dom był cichy.
Introwertykiem pozostał do dzisiaj, nieufnym do obcych. Ale mruczy donośnie, kiedy go głaszczemy. I śpi z psami na jednym posłaniu.
Były jeszcze inne koty. Była Balbinka, Zuzia, Susi, Mieciu i Kasia. Jest jeszcze Brunia i jest Lady. Jest Kubulke.
Były i inne psy. Owczarek Maks, Kundelek Toni, Rocky. Jest też Ozzy, moj mały piesek z bukaresztańskiej ulicy i Sally, mama Heni. Stara Lili.
One wszystkie miały i mają miejsce w naszym domu i na zawsze w naszych sercach. Gdybym chciała opisać wszystkie historie z nimi związane, te wesołe i te smutne, powstałaby z tego gruba książka.
Może się na to porwę, kto wie, kto wie…
A wracając do tytułowego pytania.
Kot czy pies? Pies czy kot?
Chyba zostanie bez odpowiedzi do końca świata.
Tak długo jak długo będą żyć dobrzy ludzie. Jak długo ich serca będą bić mocniej na widok kotki porzuconej w śmietniku i pieska leżącego w rowie. Jak długo będą żyć ludzie, którzy takim stworzeniom będą dawać drugie zycie.
A ja na pytanie jednak odpowiem.
Kot i pies !
Pies i kot !
Pozdrawiam Cię serdecznie i zdrowia życzę – Agnieszka
Zainteresował Cię ten temat? Podoba Ci się to co piszę? Ucieszę się, jeśli zechcesz zostać moim Patronem i wesprzeć mnie w tym co robię.
Zapraszam Cię na moją stronę na Patronite.pl
Dla Patronów przygotowałam niebanalne nagrody.
Nieprawda! Najlepszym czworonożnym przyjacielem człowieka nie jest ani pies, ani kot, tylko łóżko :)))
A zwierzęta wszystkie są tak kochane, że tutaj nawet żaden spór nie powinien istnieć.
Frau Be, też bardzo sobie cenię łóżeczko:)
Nasza rodzina zawsze miała tylko psy. Koty chodziły po gospodarstwie dziadków ale u nich psy i koty nie miały wstępu do domu. W wielkomiejskich mieszkaniach rodzice mieli jednego psa. Drugiego dostał mój syn na piąte urodziny od mojej siostry, która nie może żyć bez psa w domu. Mój syn bardziej rozumiejący zwierzęta niż ludzi, przynosił do domu różne, ale nigdy kota. Być może dlatego, że ja nie przepadam za nimi. Twoja opowieść bardzo mnie wzruszyła. Odkąd czytuję Twojego bloga, wiem, że jesteś fantastyczną młodą kobietą, ale nie przypuszczałam, że aż tyle psów i kotów przygarnęłaś. A książka o przygodach Twoich podopiecznych byłaby nie tylko ciekawa, gdyż potrafisz opowiadać, ale także bardzo edukacyjna dla młodych ludzi, którzy owładnięci przemocą wylewającą się z gier komputerowych, stają się coraz bardziej agresywni wobec innych ludzi i zwierząt. Lekcja empatii bardzo by się przydała. Pozdrawiam serdecznie.
Iwono kochana, dziękuję Ci za tyle miłych słów pod moim adresem, naprawdę jestem wzruszona, ale wiesz , taka znowu młoda to już nie jestem:) No, ale duchem zawsze 🙂
Pozdrowionka wzajemne:)
Zgadzam się, spór odwieczny…mam wrażenie, że jednak wygrywają w nim psy…choć na pewno nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Pozdrawiam serdecznie
Nie ma odpowiedzi i nie będzie :)))) I tak jest dobrze, prawda?
Tak i pies i kot potrafią rozjaśnić nawet najbardziej szarą codzienność…
pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Prawda, ja tak własnie uważam:)
Agnieszko, ludzi z tak wielkim sercem dla zwierząt, jakie ty mas po prostu nie ma. Jesteś niepowstarzalna. Twoje zwierzaki wiedzą z pewnością, jakie mają szczęście:)
Kochana, no coś Ty, tacy ludzie są , ja nie jestem wcale wyjątkiem !
Pozdrawiam Cię serdecznie 🙂
Wydawało mi się, że przez mój dom przewinęło się sporo zwierząt, ale okazuje się, że przy Twojej tak licznej „piesko-kociej rodzince” było ich jednak niewiele. Pięknie napisałaś o miłości do naszych braci mniejszych. Niektórym sprzyjał los, bo trafiły na Ciebie.
Serdecznie pozdrawiam:)
Doroto, dziękuje bardzo:)
Pozdrawiam Cię
Miałam i kota, i psa, nie musiałam wybierać, zwierzęta lubię, więc jednym i drugim się cieszyłam. Kota nie mam już, ale pies staruszek jeszcze jest z nami. I niech będzie jak najdłużej.
Serdecznie pozdrawiam
Pewnie, spór nie rozstrzygnięty, bo to niemozliwe po prostu, głaski dla pieska, niech mu zdrowie służy:)
Pozdrowienia
Mam koty, miałam psy, miałam psy i koty ;D. Także uwielbiam i koty i psy, ale bliżej mi do kotów. Wszystkie zwierzaki są super, poza owadami, płazami i gadami i szczurami…. ;D. A już na pewno wszystkie zasługują na dobre traktowanie.
Dokładnie , dokładnie:) A wiesz, ja miałam też domowe szczurki, były super:)
Ja jestem zdecydowanie z teamu „kociego” 🙂 Ale koty miałam tylko dwa – gdzie mi do Ciebie 🙂
Koty sa przecudowne, prawda to wiadoma:)
Jestem właścicielką psicy a i kotom kiedyś powiem że to one mieszkają u nas a nie my u nich :)) uwielbiam
Jago, to witam w klubie 🙂
U mnie zdecydowanie wygrywa pies. Z kotami mam kiepskie doświadczenie i póki mieszkam w mieście, to nigdy, żadnego. Gdybym zamieszkał na wsi, wtedy co innego 🙂
Hegemeonie, czyli na to pytanie tyle odpowiedzi, ile ludzi. Najważniejsze w ogóle być przyjaznym dla zwierząt:)
Jestem stuprocentową kociarą.. a mój koci paskudek ma na imię Tomi! 😀 Aż ciężko mi uwierzyć w to, jak potrafi mi taki futrzak poprawić nastrój. Zwierzaki coś w sobie mają!
U mnie w domu zawsze był jakiś zwierzak. Najdłużej mój piękny wyżeł, zakochany przez pewien czas w jakiejś strasznej, grubej i starej suczce, tak jak Twój. Mój mąż nie lubi w domu zwierząt, a jak sobie głośno marzę o czarnym kocie to mi opowiada, jakie ma strrraszne uczulenie na psy 🙁
To straszne, może jeszcze uda Ci sie go przekonać? Trzymam kciuki 🙂
wybór chyba zależy od warunków. czasami lokal jest za mały na psa i tylko kot się w nim zmieści. innym razem wygra praktyczna strona, bo ktoś musi pilnować furtki i dać znać, że listonosz się zbliża, chociaż dzwonek zepsuty. trzymanie zwierząt w mieście jest katorgą dla wszystkich, łącznie ze zwierzętami. u mnie zalęgła się kocina – po dziesięciu latach raju na wsi życie skończy w mieście. siada na parapecie i skarży się, że wróble się z niej śmieją, choć pazury i zęby wciąż ma ostre. tylko ta szyba…
Dokładnie jest tak jak mówisz. Z małym „ale”. Mieszkałam całe życie w mieście i też było ok, ale przyznać muszę, że zawsze miałam mieszkania w dzielnicach na skraju, bardzo zielonych i spokojnych. Jeśli chodzi o psy, nie było problemu, bo po prostu szłam dalej na spacer, ale z kotami to rzeczywiście problem. Chyba, że kot od początku jest do miasta przyzwyczajony. Wtedy balkon z siatka rozwiązuje sprawę…
mam pod oknem kawalątek trawnika, na którym gówienek jest więcej jak źdźbeł. bo właścicielom nie chce się pójść w zielone raptem dziesięć minut dalej. a koty domowe też się zdarzają i z nimi odrobinę łatwiej – byle miały towarzystwo (jeśli go zapragną). miałbym kłopot z „woleniem”, gdybym miał warunki – pewnie i jedno i drugie zalęgłoby się bezzwłocznie.
Agnieszko JESTEŚ WSPANIAŁĄ OSOBĄ♥♥Żeby tak wszyscy czuli i mieli takie wielkie serce ,jak Ty …to nie byłoby bezdomnych zwierząt.Twoje zwierzaczki są urocze i własnie te ,które przeżyły traumę ,oddają swoją miłość.My też mieliśmy dwa psy -znajdy…już nie ma ich przy nas …są po drugiej stronie tęczy ..Tak samo kotuś rudasek…Teraz myślimy nad kotkiem☺ chyba weźmiemy sobie na stare lata ☺☺Pozdrawiam cieplutko a każdego zwierzaczka podrap za uszko od cioci Danka hahaha
Danusiu, bardzo dziękuję Ci za te serdeczne słowa,super, że wezmiecie kotka, będzie na pewno mieć piękny, pełen miłości dom:)